Maciej Słomiński, Interia: Jak pan, jako znany piłkarski obieżyświat, radzi sobie w sytuacji pandemii koronawirusa? Nie ma ani piłki, ani możliwości podróżowania. Michał Listkiewicz, były prezes PZPN i sędzia międzynarodowy: - Przedwczoraj miałem lecieć do Armenii, gdzie obecnie pomagam szkolić sędziów. Dostałem nawet przypomnienie od linii lotniczych, co lekko mnie zdezorientowało. Armenia obecnie jest zupełnie odcięta od świata, ze względów politycznych zamknięte są granice z Azerbejdżanem i Turcją, teraz dodatkowo z powodu koronawirusa zamknięto te z Gruzją i Iranem. Ormianie to twardzi ludzie, jestem pewien, że sobie poradzą. Aby nie wypaść z formy, mam w zapasie dwie butelki tutowki. To taki armeński alkohol z owoców morwy o mocy powyżej 70 proc. Nadrabiam też zaległości czytelnicze. "Traktat o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego odświeżam bez końca. Józef i jego syn Maciej Henowie to też świetni autorzy. Były dziennikarz sportowy, Grzegorz Kalinowski, poszedł w takie retrokryminały, chociaż teraz akurat wydał "Załogę", rzecz o muzyce rockowej lat 80. Świetna rzecz, polecam. No tak, ale nie samą literaturą żyje człowiek. Gdzie w tym wszystkim piłka? Od niej nie ma ucieczki. - Jak pan słyszy, czytam głównie rzeczy niesportowe. Chociaż moim codziennym rytuałem jest również wyjście do kiosku po prasę papierową, z "Przeglądem Sportowym" na czele. Myślałem, że powie pan o zabijaniu czasu na Twitterze, którego od jakiegoś czasu jest pan aktywnym użytkownikiem. - Postanowiłem spróbować i jestem trochę rozczarowany. Liczyłem na więcej rozmów o sprawach, o których mam marne pojęcie, o ciekawych spektaklach, o nauce, a tu dominują tematy przyziemne. Trochę za dużo hejtu jak na mój gust. Chociaż muszę oddać sprawiedliwość, że znalazłem kilka ciekawych grup. Na przykład wspomnienia z PRL. Ja też z niego jestem. Jak pan ocenia timing decyzji Ekstraklasy SA o zawieszeniu rozgrywek? Nie brak głosów, że stało się to za późno, że liga chciała grać wbrew woli klubów. - Zawsze się znajdą czepialscy. Na koniec dnia została podjęta prawidłowa decyzja. W ubiegły weekend kolejka ligowa się nie odbyła i słusznie. Gorzej, gdyby mecze zostały rozegrane i ktoś zostałby zarażony. Czytam, że decyzja została podjęta pod wpływem oświadczenia Kuby Błaszczykowskiego. Nawet jeśli tak się stało - co w tym złego? Chwała Kubie za to, co zrobił, dzięki temu jego bardzo dobry wizerunek jest jeszcze lepszy. Ma pan znajomych na całym piłkarskim świecie. Jaka jest sytuacja w innych krajach? - Bardzo różna. Na Węgrzech jakby nie było tematu koronawirusa. Tłumy na spacerach. Liga gra, tyle że bez widzów. W Anglii podobnie. Zadzwoniłem do znajomego, akurat był w zatłoczonej restauracji. Z kolei w Czechach starsi ludzie mają nakaz siedzenia w domu. Na tym tle my wypadamy nieźle. Przedstawiciele władzy, jak minister zdrowia czy główny inspektor sanitarny, budzą moje zaufanie. Mnożą się gesty pomocy i dobrej woli. Nie słyszę w pana głosie strachu. - Staram się żyć normalnie. Mieszkam w Gdyni, pójście na godzinny spacer z żoną nad morze sprawia, że głowa inaczej pracuje. Staram się odciąć od szumu informacyjnego, tak bym to ja panował nad informacją, a nie ona nade mną. Nie wszystkim się to udaje, co widać przy panicznym wykupywaniu towarów. Jak już jesteśmy nad morzem - słychać o możliwości rozegrania w Gdańsku nie tylko finału Ligi Europy, ale i półfinałów w formule "final four". - Słyszałem o tej koncepcji. To pomysł PZPN i koło ratunkowe rzucone UEFA. Nie wiem, na ile realny. Wszystko tak naprawdę zależy od tego, jak poradzimy sobie z wirusem. Za pana kadencji jako prezesa PZPN również rozgrywki zostały przerwane. - W 2005 roku, gdy umierał papież, liga została na chwilę zawieszona. Była to zupełnie inna sytuacja niż dziś. Inny był nastrój. Pojednawcza msza na stadionie Cracovii, potem wspólne szaliki Legii i Polonii pod kościołem. Byłem przy tym. Dwa tygodnie niesamowitego uniesienia i pojednania. Niestety, potem pod względem kibicowskich antagonizmów wszystko wróciło do normy. Teraz też wróci? - Jestem optymistą. Dobre przeczucia czerpię, patrząc jak świetnie z wirusem poradzili sobie Chińczycy. Rozmawiał Maciej Słomiński