Miało być bolesne samooczyszczenie i pokuta. Sypanie głowy popiołem i czyściec. Wypalanie zła do kości i odzyskiwanie zaufania. Miało... Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, po tym, gdy wybrzmiały odgłosy boleści i wstydu, Platforma zaczęła konsekwentnie realizować plan rozmywania afery i taplania w błotku hazardowych podejrzeń wszystkich innych. I - trzeba przyznać - do tej pory robiła to dość skutecznie. Przeczytaj inne felietony w INTERIA.PL Dzięki zgodnej współpracy na linii komisja śledcza-rząd i przeciekom, to, o czym przez ostatnie tygodnie w kontekście komisji mówiono najczęściej, to grzechy PiS-u, dziwne zachowania Przemysława Gosiewskiego i "uwikłany" departament ministerstwa finansów. Wrażenie tego, że grzeszki Mira i Zbycha, to nic w porównaniu z tym, co działo się wcześniej, budowano konsekwentnie i bez szczególnie błyskotliwej riposty ze strony opozycji. Czy ta strategia mogła przynieść efekty? Na razie na pewno przynosiła. Sondaże jak były dla Platformy dobre - tak dobrymi być nie przestały, PiS wciąż nie mógł znaleźć pomysłu na to, jak, poza powtarzaniem zużywających się haseł o "Mirze i Zbychu, co po cmentarzach chodzili", mówić o aferze, nowe wątki, poza szybko zanikłym - czorsztyńskim, się nie pojawiały... Rozzuchwalona tym powodzeniem Platforma uznała, że skoro jest dobrze, to może być jeszcze lepiej i że nie będzie opozycja w komisji jej bruździć. W piątkowy wieczór, w fatalnym stylu i dysponując słabiutkim uzasadnieniem postanowiono wyrzucić z komisji parę Kempa-Wassermann. Oj słabe to było, bardzo słabe... Nie sposób dziś przesądzić, czy to uderzenie było ślepą zemstą, demonstracją siły, dowodem bezmyślnej nadaktywności komisyjnych posłów Platformy czy - jak chcą Kempa i Wassermann - przejawem strachu przed ich prokuratorskim geniuszem. Każda z tych teorii jakoś by się obroniła, no może, hm..., z wyjątkiem tej ostatniej. Oczywiście, że jakieś uzasadnienie dla przesłuchania tej dwójki polityków PiS by się znalazło. Ale nikt nie jest mnie dziś w stanie przekonać, że którykolwiek z nich odgrywał przy pracach nad ustawami hazardowymi kluczową rolę, i że bez wezwania ich jako 77. i 78. świadka, rozwikłanie zagadek hazardowego lobbingu byłoby niemożliwe. Skoro Kempa nie przeszkadzała nikomu w komisji badającej śmierć Barbary Blidy (choć w czasie samobójstwa posłanki SLD była wiceministrem sprawiedliwości), a Wassermann w komisji ds. Olewnika (choć gdy trwało śledztwo był koordynatorem spec służb) to równie dobrze (a może i lepiej) mogliby nadal zasiadać w komisji hazardowej. Mam nadzieję, że świadomość, jak żałosna była decyzja o komisyjnej czystce, szybko dotrze do liderów Platformy. O ile nie dotarła już. Z ciekawością czekam na dzisiejsze pojawienie się Donalda Tuska. Czy znów będziemy świadkami spektaklu o dobrym carze i złych bojarach? Czy znów premier potoczy ołowianym wzrokiem po świecie i powie, że "nie ma zgody" na sekowanie opozycji? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie zakończył się ten komisyjny rokosz i gdyby Kempa i Wassermann mniej czy bardziej bocznymi drzwiami, lada dzień wrócili do sejmowej sali kolumnowej. Konrad Piasecki