Niektórych ściągających nie przyłapano na gorącym uczynku, ale podczas sprawdzania prac okazywało się, że odpisywali od kolegów, choć mieli zupełnie inną wersję testu - pisze "Dziennik". - Jeżeli maturzysta rozwiązuje wersję "A" testu i ma tylko kilka poprawnych odpowiedzi, a jak do jego pracy przyłoży się klucz z wersji "B" i prawidłowych odpowiedzi jest blisko 100 proc., to można sądzić, że odpisywał - mówi gazecie Henryk Szaleniec, dyrektor krakowskiej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej. Taki uczeń nie powinien otrzymać świadectwa dojrzałości. Jeśli jednak wejdzie w życie pomysł ministra edukacji, to może być inaczej, bo ci, którzy nie zdali jednego egzaminu, a mają w sumie 30 proc. punktów z pozostałych przedmiotów, maturę dostaną. Takim niezaliczonym egzaminem może okazać się praca, którą maturzysta nieudolnie ściągnął. - Jeśli już dopuszcza się, że świadectwo maturalne może dostać uczeń, który nie zdał jednego przedmiotu, to przynajmniej trzeba mieć całkowitą pewność, że był uczciwy - dodaje Szaleniec w rozmowie z "Dziennikiem".