Psychologowie i socjologowie ostrzegają jednak, że wolność, z której wielu emigrantów tak chętnie korzysta, jest nieprawdziwa i złudna. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny, co najmniej 600 tysięcy par żyje w rozłące spowodowanej emigracją zarobkową. Dla wielu oznacza to koniec związku. - Więzi emocjonalne, zwłaszcza na emigracji, są mocne tylko pozornie. Życie daje niezwykle dużo dowodów na to, że są one kruche i niepewne, że czyha na nie wiele pułapek. Jedną z nich jest odosobnienie i często nawet kochający się ludzie nie są w stanie przetrwać próby czasu - uważa Marta, która rozstała się właśnie na emigracji ze swym chłopakiem po czterech latach związku. Jej ułożyło się za granicą, on nie mógł sobie znaleźć tu miejsca. Kursował między Polską a Irlandią, w końcu postanowił zostać w Polsce. Po kilku tygodniach "bycia na odległość" przysłał jej SMS: "Przepraszam. Już nie daję rady. Skończmy to". Tak jakoś wyszło - Oczywiście, że tego nie planowałam. Tak jakoś wyszło. Mąż w Polsce, ja tu... Na początku była tylko praca, czasem spotkania z koleżankami w weekendy. Ale w końcu ta samotność zaczęła mi coraz bardziej ciążyć. Jacek pojawił się w odpowiednim czasie. Oboje jesteśmy w takiej samej sytuacji, przez co stał się nie tyle moim kochankiem, ile prawdziwym przyjacielem - wyjaśnia Kasia, która w Polsce zostawiła męża z dwójką dorastających synów. - Może zabrzmi to absurdalnie, że gdyby nie kontakty z Jackiem, moje małżeństwo pewnie już by się rozleciało. Wieczne kłótnie, moja zazdrość o to, że mąż jest z dziećmi, a nie ja, że on może kogoś spotkać... Dochodziła jeszcze wciąż pogłębiająca się depresja, bo tu wcale nie jest łatwo żyć. Teraz mam oparcie w Jacku, czułości tyle, ile mi potrzeba, a i o męża nie wypada mi być w tej sytuacji zazdrosną - dodaje, mówiąc, że i tak niedługo wraca do Polski. Mężowi oczywiście nie powie nic. Bo po co? Nie dojechał Powrotu nie ma za to dla Marzeny. Ona również myślała, że praca w Belfaście będzie krótkim, trzymiesięcznym, może półrocznym epizodem. Pracę w domu opieki załatwiła jej dawna koleżanka z podstawówki, z którą utrzymywała kontakt. - Myślałam, że jadę tylko na chwilę, zwłaszcza, że z mężem została córeczka Klaudynka - opowiada. - Tęskniłam za nią strasznie, po pracy od razu biegłam na internet, żeby zobaczyć ją w kamerce na Skype. Z mężem układało nam się różnie. Przed moim wyjazdem na pewno nie było za fajnie. Nie mieliśmy pieniędzy, kłóciliśmy się o wszystko. W pracy w Belfaście byli z Marzeny bardzo zadowoleni. Zaproponowali jej stały kontrakt. Pojechała do Polski przedyskutować sprawę z mężem i wróciła... tylko z córeczką. - Mówił, że dojedzie do mnie za miesiąc, dwa. Nie dojechał - opowiada. Marzena na imprezie u znajomych poznała Tomka. Od prawie roku są już razem, ostatnio powiedziała Kaludii o tym, że niedługo będzie miała siostrzyczkę lub braciszka. Życie seksualne na obczyźnie Mężczyźni częściej niż kobiety otwarcie mówią, że problemem emigracyjnych rozstań jest seks. - Generalnie - seks na emigracji jest sporą frajdą dla jednych i sporym wyzwaniem dla innych - opowiada Marcin, od pięciu lat na emigracji. Najpierw w Anglii, później w Dublinie, teraz w Portadown. - Nie ma co kryć, że wyjazd za granicę bardzo często wiąże się ze zdradami. Często z rozpadami stałych związków, czy nawet małżeństw. Jeszcze pół biedy, jak jesteś singlem. Nie ma wówczas dwuznaczności i wyrzutów sumienia, rozterek moralnych. Dla małżeństw jednak i stałych związków jest to jednak ciężki czas. Bo... pokus jest dużo. Zdrada za granicą przychodzi o wiele łatwiej - jak mówi mój kumpel "jesteśmy zerwani ze smyczy". I nie łudźmy się. Dotyczy to tak samo kobiet, jak i facetów. Dla mnie najbardziej symptomatycznym przykładem był mój pobyt na farmie w Anglii kilka lat temu. Było tam około 20 osób. Większość miała już kogoś w kraju. A jednak po trzech miesiącach wszyscy na farmie byli związani już z kimś innym. Dla części była to po prostu wakacyjna przygoda i po powrocie do kraju w ogóle nie wspominali o niej swoim stałym partnerom. Cześć zerwała ze swoimi partnerami w kraju i związała się z tymi nowymi. W jednym przypadku rozpadło się małżeństwo. Oprócz tego było kilku skoczków. Tak nazywam osoby - płci męskiej i żeńskiej, które śpią z większą niż inni liczbą partnerów. Generalnie - podejście do seksu było tam bardzo luźne i swobodne. Oczywiście, nie było tam orgietek - przynajmniej nic o tym nie wiem, ale nikogo nie dziwiło zobaczenie coraz to nowej głowy w tym samym oknie. Krzywe zwierciadło Czy jednak na pewno zdradzamy, bo na emigracji żyje się ciężej? - Wydaje mi się, że to nie zjawisko emigracji jest winne temu, że ludzie zachowują się tak a nie inaczej. To wygodne usprawiedliwienie zrzucić wszystko na trudny los emigranta. Sami odpowiadamy za czyny, tu w Irlandii, w Polsce czy na Marsie. My. Emigracja jest tylko takim krzywym zwierciadłem, albo lepiej mówiąc detektorem prawdy o nas. Wychodzą tu nasze najciemniejsze cechy charakteru. I na nic zdadzą się usprawiedliwienia, że nikt nas tu przecież nie zna, nie rozpozna. My sami się rozpoznamy prędzej czy później i to wobec siebie powinniśmy się zachowywać uczciwie. Prędzej czy później trzeba będzie spojrzeć w lustro...- tłumaczy Elżbieta, jedna z emigrantek, która nie tylko ma za sobą wiele lat małżeńskiego stażu, ale i życia na emigracji. Miłość nigdy nie ustaje Warto o tym pamiętać - bo są pary, którym udaje się pokonać emigracyjne demony. Artur liczył się z tym, że emigracja wymaga od człowieka wielu poświęceń. Nie sądził jednak, że aż tak bardzo to odczuje. - Najbardziej nie mogłem znieść tego, że moja dziewczyna, z którą byłem już ponad cztery lata, została w Polsce. Była na czwartym roku studiów, kiedy wyjechałem. Ustaliliśmy, że dołączy do mnie, jak tylko obroni pracę magisterską. Ja w tym czasie miałem się tutaj ustatkować - wspomina. - Poznałem nowych ludzi i znalazłem pracę, w której mogłem się rozwijać. Zarabiałem sporo. Było mnie na wszystko stać, a do tego odkładałem sporą sumkę. Tak, kraj mlekiem i miodem płynący. Co z tego? Moje życie przypominało wegetację. Praca, rozmowa z Kaśką na Skype albo przez telefon i znowu praca. I tylko ciągle rozmyślałem, co robi, gdzie jest. Sam prowadziłem bujne życie studenckie i wiem dokładnie, jak to jest. Wieczorami dzwoniłem do niej jak wariat po cztery godziny, żeby tylko nie wychodziła na te imprezki. I zaczęło się między nami psuć. Musiałem się otrząsnąć. Zacząłem spotykać się ze znajomymi, chodzić do kina i jeździć na wycieczki. Zaufałem Kaśce i dałem jej więcej swobody. Starałem się co trzy miesiące przyjeżdżać do Polski. I udało się! Teraz jesteśmy razem w Irlandii Północnej i oszczędzamy na nasz dom, gdzieś na Mazurach, które tak kochamy. Zdrada? Nie rozumiem wytłumaczeń, że komuś było smutno albo był zestresowany. Wtedy to się dzwoni do ukochanej osoby i rozmawia, a nie szuka pocieszenia między nogami znajomych. No chyba, że ktoś ma mózg tylko między nogami, bo to już inny poziom rozumowania. Jak sobie radzić z rozłąką Często kontaktujcie się ze sobą. Dzielcie się troskami i radościami. Snujcie wspólne plany, w których nie ma już odległości. To pomaga przetrwać ten ciężki okres. Współczesne technologie dają nam spore możliwości. Ważne jest jednak, by z dala od ukochanej osoby prowadzić "normalne" życie. Nie miej wyrzutów sumienia, kiedy wychodzisz ze znajomymi do kina czy do pubu. I daj swojej połówce odrobinę swobody. Gdy będziecie żyć tylko od telefonu do telefonu, możecie poczuć się w końcu sfrustrowani. Starajcie się spotykać tak często, jak jest to tylko możliwe. Dzięki temu systematycznie pielęgnujecie uczucie, jakie jest między wami i za każdym razem lepiej się poznajecie. Pary o długim stażu mają większe szanse od tych, które dopiero zaczynają się poznawać. Początki najbardziej potrzebują częstych kontaktów, bo przecież nie można tak naprawdę poznać osoby przez telefon lub podczas krótkich, skradzionych losowi chwil. Później może się okazać, że kochamy nie realną osobę, a własne wyobrażenia o niej.