INTERIA.PL: Ledwo Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej wybrało Pana jako oficjalnego kandydata na szefa Instytutu Pamięci Narodowej, a już w mediach zaatakowano Pana jako "człowieka prawicy", który idzie do władzy... Janusz Kurtyka: Jestem przede wszystkim przedstawicielem świata nauki, a nie świata polityki. Nigdy nie myślałem o karierze politycznej. Pewne zaangażowanie z mojej strony nastąpiło tylko w latach 80. - uważam się za człowieka "Solidarności". Krakowskiemu oddziałowi IPN, którym Pan kieruje, zarzucano, że to stąd "wyciekły" informacje dotyczące Andrzeja Przewoźnika, szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa - słynna notatka Kosiby, w której były esbek napisał, że Przewoźnik miał być jego agentem. Z Krakowa miały też jakoby dotrzeć do prasy materiały na temat przeszłości księdza Mieczysława Malińskiego. To niesłuszne zarzuty. W przypadku księdza Malińskiego - nie chcę nawet się wypowiadać na ten temat, niemniej z naszego oddziału nic dotyczącego jego osoby się nie wydostało. Natomiast notatka Kosiby znalazła się w materiałach udostępnionych Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego. Nie wyciekła z Instytutu do prasy. Czy w sprawie ojca Konrada Hejmo, któremu odchodzący prezes IPN Leon Kieres publicznie zarzucił współpracę ze specsłużbami PRL, zwołując w świetle telewizyjnych kamer konferencję prasową, zachowałby się Pan podobnie jak prof. Kieres? Nie zrobiłbym tego. W archiwach IPN jest zresztą wiele szokujących informacji o o wiele bardziej znanych osobach niż ojciec Hejmo. Nie sądzę, żeby istniała potrzeba takich spektakularnych działań. Czy archiwa IPN powinny być dostępne dla każdego, kto o to poprosi? Popieram szeroki dostęp do archiwaliów, ale jako badacz muszę wyrazić sceptycyzm, czy w ogóle jest możliwy dostęp do nich dla wszystkich. Niewątpliwie możliwy jest natomiast szerszy dostęp do materiałów zgromadzonych w IPN niż dotychczas. Przypominam też jednak, iż obecnie bardzo szeroki dostęp do dokumentów dotyczących swej przeszłości mają osoby uznane za pokrzywdzone i ci ludzie mogą z tymi materiałami zrobić, co im się tylko podoba. Niewątpliwie dostęp do archiwów powinny mieć też osoby, które pełnią rolę pośredników między Instytutem a społeczeństwem, oczywiście pośredników przygotowanych merytorycznie. Chodzi przede wszystkim o badaczy - naukowców, ale i o dziennikarzy. ideałem byłaby formuła zbliżona do zasad dostępu do Archiwów Państwowych. Jak to określił prof. Paczkowski - może to zrobić ten, kto ma "interes prawny bądź intelektualny". Czy dobrze się stało, że z IPN wyniesiono tzw. listę Wildsteina? Fakt, iż z IPN wyciekła lista Wildsteina, z pewnością dowodzi, że doszło do urzędniczego niedopatrzenia czy urzędniczej niesubordynacji - to jest oczywiste. W tej sytuacji redaktor Wildstein zachował się jak rasowy dziennikarz, natomiast pracownicy IPN nie zachowali się jak rasowi urzędnicy. Dlaczego tyle osób, na temat przeszłości których w zasobach Instytutu są kompromitujące materiały, zaprzecza, iż współpracowały ze służbami specjalnymi PRL, nawet jeśli np. Antoni Dudek i inni specjaliści z IPN wielokrotnie podkreślali, iż nie znaleziono dotąd ani jednej w całości sfałszowanej przez SB teczki? Dzieje się tak, ponieważ - jak to powiedział niedawno abp Józef Życiński - w Polsce generalnie brakuje "kultury skruchy". Nie spotkałem się z przypadkiem, by ktoś przyznał się do współpracy z SB, choć takie jednostkowe wypadki jednak się zdarzają. O jednym z nich pisała niedawno prasa - towarzysz Bogdana Borusewicza po latach przyznał się do donoszenia na niego do SB i przeprosił go za to. Podkreśla Pan, jak bardzo ważne są dla nas wszystkich informacje o badaniach archiwalnych prowadzone w IPN. Dlaczego to tak istotne? M.in. dlatego, że właśnie informacje o nich mogą "znieść" dość rozpowszechnioną opinię, jakoby informacje zawarte w dokumentacji SB były jednym wielkim kłamstwem. Czy przyzna Pan status pokrzywdzonego Lechowi Wałęsie? Nie jestem prezesem IPN. A gdyby Pan nim został? Poczekamy, aż zostanę prezesem, jeśli w ogóle zostanę. Przypominam, że zadecyduje o tym Sejm i potrzebne jest 3/5 poselskich głosów.