Choć dla zwykłego śmiertelnika marzenie o bilecie lotniczym ogranicza się zazwyczaj do oferty tanich linii, w Polsce nie brakuje osób, które korzystają z prywatnych samolotów. Uczciwie przyznać jednak należy, że we wszystkich krajach ościennych rynek ten rozwija się lepiej niż u nas. - W Rumunii więcej osób lata prywatnymi jet-ami niż w Polsce - mówi z rozbrajającą szczerością pani Marlena. W Polsce branża prywatnego lotnictwa działa dopiero do kilkunastu lat. Skąd takie rozbieżności? Pani Marlena wyjaśnia, że, by poszukać odpowiedzi, należy sięgnąć do historii. - W Polsce nie ma majątków budowanych wielopokoleniowo, jak na Zachodzie. Mamy specyficzną historię zamożności. Jesteśmy narodem boleśnie doświadczonym przez historię i mamy relatywnie krótkie okresy stabilizacji gospodarczej i politycznej - mówi. Nie ukrywa, że zakup i utrzymanie samolotu, a także jego wynajęcie, to bardzo droga zabawa. Żeby ktoś chciał podjąć ryzyko i w ten sposób zainwestować duże pieniądze, musi mieć poczucie bezpieczeństwa, zarówno biznesowego, jak i po prostu egzystencjalnego. - Jeżeli w danym państwie go nie ma, najzamożniejsi obywatele decydują się na finansową emigrację. Tym bardziej, że na Zachodzie jest ogrom operatorów, którzy z otwartymi ramionami przyjmują samoloty... - dodaje. W Polsce w tym momencie są zarejestrowane cztery firmy operatorskie, które zarządzają flotami prywatnych samolotów odrzutowych, ale rodzimi brokerzy współpracują także z tymi zagranicznymi. Firma operatorska pracuje po 24 godziny przez wszystkie dni tygodnia, każdego dnia roku. Pracownicy muszą być czujni także w nocy - nigdy nie wiadomo, kiedy otrzymają zapytanie od klienta, który pilnie potrzebuje samolotu. Takich nocnych akcji pani Marlena przeżyła w swojej karierze sporo, ale jedna szczególnie zapadła jej w pamięć. - To był mój ostatni nocny dyżur w Jet Story (jednej z firm operatorskich, w których zdobywała doświadczenie). W środku nocy odezwał się zagraniczny broker, który poprosił o wycenę lotu z Monachium do New Delhi dla 12 osób. Mieliśmy akurat dostępny odpowiedni samolot oraz załogę w gotowości operacyjnej. Problemem pozostawały zgody przelotowe do New Delhi, na które czeka się zazwyczaj kilka dni roboczych. Tymczasem lot miał odbyć się już za niespełna pięć godzin! Broker zapewnił mnie jednak, że wszystkie formalności zostaną dopełnione. Grubo po północy blokowałam karty kredytowe, a nad ranem przysłano listę pasażerów. Okazało się, że głównym pasażerem był Dalajlama, który leciał ze swoją świtą. Zgody spłynęły natychmiast, wylecieliśmy o czasie. Poczułam wtedy, że to jedno z najlepszych możliwych zakończeń pewnego rozdziału, a jednocześnie błogosławieństwo na nowy początek - opowiada. Jej ścieżka kariery nie była typowa, ale trudno też mówić o takiej w przypadku jakiegokolwiek brokera. - Nie ma szkoły dla brokerów. Brokerów stworzył rynek - mówi stanowczo pani Marlena. I wyjaśnia: - Broker to zazwyczaj osoba związana wcześniej z lotnictwem, która uczy się tego biznesu od środka. Ścieżki do kariery brokerskiej mogą przebiegać różnorako, ale niezbędna jest szeroka wiedza lotnicza. Równie ważne są predyspozycje osobowościowe i oczywiście kontakty. "People I know" - to jest klucz do zbudowania portfela klientów. Jak masz kontakty - latasz, nie masz kontaktów - nie latasz - dodaje. Podsumowując, broker łączy pasażera z samolotem, którego szuka u operatora. Bo operatorzy to z kolei firmy, które posiadają swoją flotę samolotów. Sztuka polega na tym, by przygotować jak najlepiej dopasowaną do potrzeb i wymogów klienta ofertę. O tym, jak wygląda to w praktyce, mówi pani Marlena: - Przyjmijmy, że klient chciałby polecieć na spotkanie biznesowe do Londynu. Wtedy ja szukam odpowiedniego samolotu u wszystkich operatorów, z którymi współpracuję i przedstawiam trzy, cztery najlepsze opcje. Oferuję samoloty jak najmłodsze, ale także w najkorzystniejszej cenie. Odpowiadam też za nadzór operacyjny lotu. Jestem po prostu takim "dobrym duchem", który czuwa nad pasażerem. Oprócz kontaktów z operatorami trzeba mieć też klientów o specyficznym statusie materialnym. - O tym, że to nie jest usługa dla mas, przekonaliśmy się boleśnie, gdy pracowałam jako operator. Obsługiwaliśmy głównie klientów zagranicznych, ale był taki moment, że mieliśmy spory budżet na działania marketingowe i postanowiliśmy zawalczyć o polskiego klienta. W mediach pojawił się genialnie przygotowany paradokument, który przedstawiał wszystkie działy firmy, opowiadał, jak wygląda praca operatora i przygotowanie do lotu. Miał ogromną oglądalność, bo wyemitowano go w trakcie ważnych zawodów sportowych. Oprócz tego pojawiły się m.in. artykuły sponsorowane w prasie drukowanej. Efekt kampanii niestety boleśnie zawiódł nasze ówczesne oczekiwania. Potwierdził, że w Polsce prywatne przeloty to wyłącznie usługa dla określonej grupy osób, a nie dla tzw. przeciętnego Kowalskiego. Odzew społeczny był rozczarowujący. Na sto telefonów można było porozmawiać na poważnie z jedną osobą, co nie znaczy, że ta osoba stawała się klientem. Dlatego w kraju mamy niewielu operatorów i brokerów, co i tak całkowicie nasyca rynek - wspomina brokerka.