Agent federalny, Aron Falk, otrzymuje wiadomość wzywającą go do przyjazdu do Kiewarry. Powodem pierwszej od lat wizyty w rodzinnym miasteczku jest pogrzeb jego najlepszego przyjaciela, Luke’a i jego najbliższych. Kiedy dwadzieścia lat wcześniej Falk został oskarżony o morderstwo, Luke zapewnił mu alibi. W atmosferze pełnej podejrzeń Falk i jego ojciec uciekają z Kiewarry. Przed formalnym oskarżeniem Arona ratuje niezachwiane zapewnienie Luke’a, że w feralnym momencie on i Aron byli razem. Lecz jest ktoś, kto ma pewność, że to było kłamstwo.Pośród najdotkliwszej suszy w całym stuleciu, Falk i miejscowy policjant próbują dociec, co naprawdę przytrafiło się Luke’owi. Kiedy pełen obaw Falk rozpoczyna śledztwo dotyczące śmierci przyjaciela, głęboko skrywane tajemnice i kłamstwa wracają ze zdwojoną siłą. Wkrótce Falk przekona się, że małe miasteczka zawsze skrywają wielkie tajemnice... FRAGMENT KSIĄŻKI: Nawet ci mieszkańcy Kiewarry, którzy bywali w kościele raz w roku, na Boże Narodzenie, wiedzieli, że tym razem zabraknie w nim miejsc. Kiedy Aaron Falk zajechał w tumanach kurzu i zwiędłych liści, przed wejściem kłębił się szaroczarny tłum. Ludzie z determinacją, którą próbowali ukryć, starali się przepchać, mijając sąsiadów, aby jak najszybciej wejść do środka. Po drugiej stronie drogi ustawili się przedstawiciele mediów. Falk zaparkował swojego starego sedana obok pikapa, który najlepsze lata również miał już za sobą, i wyłączył silnik. Terkot klimatyzacji ustał i w ciszy wewnątrz samochodu natychmiast zrobiło się gorąco. Poświęcił chwilę, aby zlustrować tłum, choć tak naprawdę nie miał już na to czasu. Ociągał się całą drogę z Melbourne, tak że zazwyczaj pięciogodzinna podróż wydłużyła się niemal o godzinę. W końcu wysiadł z wozu, zadowolony z tego, że nie dostrzegł nikogo znajomego. Upał późnego popołudnia natychmiast otulił go szczelnie niczym koc. Otworzył tylne drzwi, żeby wziąć marynarkę, i poparzył sobie przy tym rękę o rozgrzaną karoserię. Po krótkim wahaniu sięgnął też po kapelusz. Brązowe płócienne nakrycie głowy z szerokim rondem nie pasowało do pogrzebowego garnituru. Jednak Falk, którego skóra przez pół roku miała sinawy odcień skisłego mleka, a przez drugie pół była usiana groźnie wyglądającymi pieprzykami, był gotowy na ten modowy nietakt. Od urodzenia blady, miał krótko przystrzyżone, niemal białe włosy, a rzęsy wręcz niewidoczne. W ciągu trzydziestu sześciu lat swojego życia często zastanawiał się, czy australijskie słońce nie próbuje mu dać czegoś do zrozumienia. Była to wiadomość, którą znacznie łatwiej ignorowało się wśród wysokich budynków Melbourne niż w Kiewarrze, gdzie cień był rzadkim luksusem. Falk spojrzał przelotnie na drogę wyjazdową z miasteczka, a następnie skonsultował się ze swoim zegarkiem. Pogrzeb, stypa, jeden nocleg i już go tu nie ma. O s i e m n a ś c i e go d z i n, obliczył. I ani godziny więcej. Mając to na uwadze, ruszył w kierunku tłumu, przytrzymując ręką kapelusz z powodu nagłego podmuchu gorącego wiatru. Wewnątrz kościół był jeszcze mniejszy, niż Falk zapamiętał. Ramię w ramię z obcymi ludźmi pozwolił, by tłum poniósł go głębiej do środka. Zauważywszy wolne miejsce pod ścianą, ruszył ku niemu i stanął obok farmera w bawełnianej koszuli opinającej mu się na brzuchu. Mężczyzna skinął mu głową, po czym z powrotem utkwił spojrzenie w dali. Falk dostrzegł zagięcia na rękawach jego koszuli, które najwyraźniej jeszcze chwilę wcześniej były podwinięte. Falk zdjął z głowy kapelusz i wachlował się nim ukradkiem. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie rozejrzeć się wokół. Twarze, które z początku wydały mu się obce, teraz stawały się coraz bardziej znajome, jakby zaczął widzieć je wyraźniej, i poczuł bezsensowne zdziwienie na widok zmarszczek, siwizny i dodatkowych kilogramów. Starszy mężczyzna dwa rzędy dalej pochwycił jego spojrzenie, skinął głową i obaj, rozpoznając się, wymienili smutne uśmiechy. Jak się nazywał? Falk próbował sobie przypomnieć. Nie mógł się skupić. To był nauczyciel. Falk niemal widział go, jak stoi przed klasą, dzielnie usiłując przybliżyć znudzonym nastolatkom geografię albo stolarkę, ale wspomnienie co rusz mu umykało. Mężczyzna skinieniem głowy dał Falkowi do zrozumienia, że może mu zrobić obok siebie miejsce, jednak ten uprzejmie potrząsnął głową i ponownie zwrócił się ku przodowi. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach unikał pogaduszek, a przecież powód, dla którego zgromadzili się w tym miejscu, był przerażający. Boże, środkowa trumna była taka mała... To, że znajdowała się między dwiema pełnowymiarowymi, tylko pogarszało sprawę. Jeśli to w ogóle było możliwe. Małe dzieci ze starannie zaczesanymi włosami wskazywały ją palcem: "Zobacz, tato. Ta skrzynia jest w barwach piłkarskich". Te w szkolnych mundurkach, na tyle duże, żeby wiedzieć, co znajdowało się w środku, wpatrywały się w nią ze zgrozą, kręcąc się niespokojnie i instynktownie szukając bliskości swoich matek. Nad trzema trumnami wisiało powiększone zdjęcie czteroosobowej rodziny. Ich nieruchome uśmiechy były zbyt duże, zbyt nieostre. Falk widział to zdjęcie już wcześniej w wiadomościach. Pokazywano je wielokrotnie. Poniżej umieszczono imiona zmarłych, ułożone z polnych kwiatów. Luke. Karen. Billy. Falk wpatrywał się w Luke’a na zdjęciu. Jego gęste czarne włosy zaczynały siwieć, czego Falk wcześniej nie dostrzegł, lecz nadal wyglądał lepiej niż większość mężczyzn zbliżających się do czterdziestki. Jego twarz wydała się Falkowi starsza, ale w końcu minęło pięć lat, odkąd widział go po raz ostatni. Za to pewien siebie uśmiech i znaczące spojrzenie na twarzy przyjaciela z dzieciństwa nic się nie zmieniły. "Wciąż taki sam", chciało się powiedzieć. A jednak trzy trumny definitywnie temu przeczyły. - Cholerna tragedia - powiedział ni z tego, ni z owego stojący obok Falka farmer. Ręce miał założone, a pięści mocno wsunięte pod pachy. - To prawda - zgodził się Falk. - Znałeś ich dobrze? - Raczej nie. Tylko Luke’a... - Przez krótką chwilę zaćmiło go i nie mógł znaleźć słowa na określenie człowieka spoczywającego w największej trumnie. Wiedział, co chciał powiedzieć, ale na usta cisnęły mu się jedynie frazesy z brukowców. - Ojca. - Udało mu się w końcu wybrnąć. - Przyjaźniliśmy się, kiedy byliśmy młodsi. - Tak. Wiem, kim jest Luke Hadler. - Teraz wszyscy wiedzą. - Nadal mieszkasz w okolicy, prawda? - Farmer nieznacznie przesunął swoje zwaliste ciało i po raz pierwszy uważnie przyjrzał się Falkowi. - Nie. Już od dawna nie. - Jasne. Ale wydaje mi się, że gdzieś cię widziałem. - Farmer zmarszczył brew, wytężając pamięć. - Ej, nie jesteś jednym z tych cholernych telewizyjnych dziennikarzy, co nie? - Nie. Jestem z policji. Z Melbourne. - Naprawdę? Powinieneś prowadzić śledztwo przeciw temu cholernemu rządowi, który dopuścił, że sprawy mają się aż tak źle. - Mężczyzna skinął głową w kierunku, gdzie leżało ciało Luke’a obok ciał jego żony i sześcioletniego synka. - My tu usiłujemy wyżywić ten kraj w najgorszych warunkach od stu lat, a oni pi-przą o obniżeniu dopłat. W pewien sposób nawet trudno winić tego biednego drania. To ku... - urwał i rozejrzał się po kościele. - To cholerny skandal, tyle ci powiem. Falk nic nie odpowiedział i obaj pogrążyli się w rozmyślaniach nad brakiem kompetencji rządu w Canberze. Potencjalne powody, dla których rodzina Hadlerów poniosła śmierć, zostały szeroko omówione w prasie. - To znaczy, że zajmujesz się tą sprawą? - Farmer po raz kolejny skinął w kierunku trumien. - Nie. Jestem tu tylko jako przyjaciel - odrzekł Falk. - Nie wiem, czy w ogóle jest tu jeszcze coś do zrobienia. Wiedział tyle, co wszyscy inni - z wiadomości. Ale ze sprawozdań wynikało, że sprawa nie budziła wątpliwości. Strzelba należała do Luke’a. Znaleziono ją wetkniętą w pozostałość po jego ustach... - Nie, nie sądzę - powiedział farmer. - Tak tylko pomyślałem, że skoro byłeś jego przyjacielem i w ogóle... - Poza tym nie zajmuję się takimi sprawami. Pracuję w policji federalnej. W jednostce wywiadu finansowego. - Nic mi to nie mówi, przyjacielu. - To znaczy tylko tyle, że tropię pieniądze. Wszystko, co ma na końcu kilka zer i jest w niewłaściwym miejscu. Pranie pieniędzy, defraudacje, tego typu rzeczy. Mężczyzna coś na to odparł, ale Falk już tego nie usłyszał. Przeniósł wzrok z trumien na żałobników zgromadzonych w pierwszej nawie. Miejsce tradycyjnie zarezerwowane dla rodziny - żeby siedzieli przed wszystkimi swoimi znajomymi i sąsiadami, którzy, wpatrując się w ich plecy, dziękowali Bogu, że nie ich to spotkało. Chociaż minęło ponad dwadzieścia lat, Falk bez problemu rozpoznał ojca Luke’a. Twarz Gerry’ego Hadlera była poszarzała. A oczy jakby zapadły się w głąb czaszki. Siedział posłusznie na swoim miejscu w pierwszym rzędzie, ale głowę miał odwróconą. Nie zwracał uwagi na szlochającą u jego boku żonę ani na trzy drewniane skrzynie przed nim, zawierające doczesne szczątki jego syna, synowej i wnuka. Patrzył wprost na Falka. Z głośników na tyłach kościoła dobiegło kilka początkowych taktów muzyki. Zaczynał się pogrzeb. Gerry nieznacznie skinął mu głową, a Falk nieświadomie wsunął dłoń do kieszeni. Dotknął listu, który pojawił się dwa dni wcześniej na jego biurku. Wiadomość od Gerry’ego Hadlera, siedem słów napisanych ciężką ręką: "Luke kłamał. Ty kłamałeś. Bądź na pogrzebie". Ciężko było oglądać zdjęcia. Nieubłaganie migały na ekranie umieszczonym z przodu kościoła. Luke odnoszący sukcesy jako nastoletni piłkarz, Karen przeskakująca przez przeszkodę na kucyku. W tej chwili zastygłe uśmiechy nabrały groteskowego wyrazu i Falk zauważył, że nie tylko on odwraca wzrok. Kolejne zdjęcie i Falk zdziwił się, widząc samego siebie. Znalazł się twarzą w twarz z nieostrą, jedenastoletnią wersją siebie. On i Luke, ramię w ramię, bez podkoszulków i z otwartymi ustami, prezentowali niewielką rybę na lince. Wyglądali na szczęśliwych. Falk usiłował sobie przypomnieć moment, w którym zrobiono to zdjęcie. Nie potrafił. Pokaz trwał nadal. Zdjęcia Luke’a, następnie Karen, każde z nich uśmiechało się bez końca, i kolejne ujęcie Falka. Tym razem poczuł, jakby coś ścisnęło mu płuca. W tłumie rozległ się cichy pomruk i Falk wiedział, że ta fotografia wstrząsnęła nie tylko nim. Stał obok Luke’a - obaj mieli długie nogi, a ich twarze poznaczone były trądzikiem. Uśmiechali się, jak na poprzednim zdjęciu, ale tym razem byli we czwórkę. Luke obejmował szczupłą, nastoletnią talię jasnowłosej dziewczyny. Falk, zdecydowanie bardziej nieśmiało, trzymał dłoń na ramieniu drugiej z dziewcząt, która miała ciemne włosy i oczy. Falk nie mógł uwierzyć, że pokazywano to zdjęcie. Rzucił spojrzenie na Gerry’ego Hadlera, który patrzył przed siebie z mocno zaciśniętą szczęką. Falk poczuł, że stojący koło niego farmer przestąpił z nogi na nogę i odsunął się o pół kroku. Dotarło do niego, pomyślał Falk. Zmusił się, aby ponownie spojrzeć na zdjęcie. Na ich czwórkę. Na dziewczynę obok niego. Wpatrywał się w jej oczy, aż w końcu zniknęły z ekranu. Dobrze pamiętał, kiedy to zdjęcie zostało zrobione. Popołudnie pod koniec lata. To był dobry dzień. A zdjęcie było jednym z ostatnich, na którym byli wszyscy czworo. Dwa miesiące później ciemnooka dziewczyna nie żyła... "Luke kłamał. Ty kłamałeś". Falk wbił wzrok w podłogę na całą minutę. Kiedy ponownie spojrzał na ekran, czas przyspieszył, a Luke i Karen uśmiechali się do niego sztywno ze zdjęcia ślubnego. Falk został zaproszony i na tę uroczystość. Próbował sobie przypomnieć, jaką wymówkę wymyślił, żeby nie przyjechać. Prawie na pewno była to praca. Zaczęły pojawiać się pierwsze zdjęcia Billy’ego. Noworodek o czerwonej twarzyczce, niemowlę z imponującą czupryną. Już wtedy przypominał swojego tatę. W krótkich spodenkach przy choince. Cała rodzina przebrana za potwory, farba na ich twarzach popękana od uśmiechów. Kilka lat do przodu i nieco starsza Karen tuli kolejne niemowlę. Charlotte. Szczęściara. Jej imię nie zostało ułożone z kwiatów. Jakby na zamówienie, trzynastomiesięczna Charlotte zaczęła zawodzić na kolanach swojej babci w pierwszym rzędzie. Barb Hadler jedną ręką przycisnęła dziewczynkę mocniej do siebie, sama kołysząc się nerwowo. Drugą ręką przyciskała chusteczkę do twarzy. Falk, który nie znał się na dzieciach, nie wiedział, czy Charlotte rozpoznała swoją mamę na ekranie. A może po prostu była wściekła, że została włączona do wspominków, choć była jak najbardziej żywa. Dotarło do niego, że będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Nie miała wyboru. Dziecko dorastające z etykietką "Jedyna ocalała" raczej nie miało gdzie się ukryć. Ostatnie zdjęcia mignęły w niezręcznej ciszy. Kiedy ktoś w końcu włączył światło, dało się odczuć zbiorową ulgę. Otyły ksiądz zaczął wdrapywać się na mównicę, a Falk ponownie przyglądał się budzącym grozę trumnom. Myślał o ciemnookiej dziewczynie i o kłamstwie, które zostało wymyślone i na które przystał, kiedy jego życie napędzał strach i młodzieńcze hormony. "Luke kłamał. Ty kłamałeś". Jak krótka była droga, która dzieliła tamtą decyzję od tego momentu? To pytanie dokuczało mu niczym siniak. Jakaś starsza kobieta odwróciła wzrok od mównicy i przypadkiem spojrzała na Falka. Nie znał jej, ale ona skinęła uprzejmie głową w geście rozpoznania. Falk odwrócił wzrok. Kiedy wrócił spojrzeniem, kobieta nadal na niego patrzyła. Jej brwi zmarszczyły się nagle i zwróciła się do kobiety stojącej obok. Falk nie potrzebował umiejętności czytania z ruchu warg, żeby wiedzieć, co powiedziała. "Chłopak Falka wrócił". Druga kobieta spojrzała na niego, ale szybko odwróciła spojrzenie. Ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy potwierdziła domysły przyjaciółki. Nachyliła się i szepnęła coś do osoby stojącej po jej drugiej stronie. Falk poczuł nieprzyjemny ciężar w piersi. Spojrzał na zegarek. S i e d e m n a ś c i e go d z i n. I wyjedzie stąd. Znów. Dzięki Bogu.