Wszystko pod hasłem prezentacji "ikon współczesnej popkultury". Reakcje były proste do przewidzenia: protest paulinów, oburzenie sporej części opinii publicznej i na koniec tłumaczenie się wydawców i szefów pisma, że nie mieli złych intencji itp., itd. To dość powszechny schemat, jaki stosuje się niemal za każdym razem, kiedy symbolika religijna jest nadużywana, profanowana czy "tylko" wykorzystywana do celów komercyjnych, a coraz częściej także czysto reklamowych. Mam również osobiste przekonanie co do tego, że osoby decydujące się na taki ruch robią to najczęściej świadomie i są w stanie przecierpieć fakt tłumaczenia się czy nawet przeprosin, byle tylko skandal zwrócił na nich lub ich dzieło uwagę. Oczywiście, jak mantra brzmią potem słowa, że "nikomu nie zależało na wywołaniu skandalu". Tak było przecież niedawno z reklamą piwa na Litwie, gdzie Chrystusowi frasobliwemu założono słuchawki na uszy... Tak jest też z okładką "Machiny". Mamy zatem najczęściej do czynienia z dobrze wyreżyserowanymi i przygotowanymi działaniami, których celem jest użycie symboliki religijnej do wypromowania jakiegoś produktu lub przynajmniej zwrócenia na niego uwagi. Działania w imię zasady: "Nic tak nie pomaga, jak mały skandal" uchodziły do niedawna niemal bezkarnie, nie licząc paru głośniejszych protestów czy spraw sądowych (np. jedna dotyczyła okładki tygodnika "Wprost", gdzie na twarz Matki Bożej i Jezusa nałożono maski gazowe). Może jest tak dlatego, że chrześcijanie na ogół czują się wręcz zażenowani, kiedy muszą bronić oznak swojej wiary, a bezczynność prowodyrów takich działań tylko umacnia w przekonaniu, że wszystko wolno. Tymczasem w przypadku "Machiny" obok protestów pojawiło się nowe zjawisko. Nowością było nie tylko wezwanie do bojkotu samego produktu, ale i oczekiwanie na wycofanie z pisma zamieszczonych tam reklam. Efekt musiał chyba zaskoczyć szefów "Machiny" - z umów wycofały się już m.in. Telekomunikacja Polska, Orange i Philips. Jako powód podawano zazwyczaj zdystansowanie się od sytuacji wprost lub pośrednio obrażającej uczucia religijne. W ten sposób twórcy "Machiny" strzelili sobie samobójczą bramkę, co powinno być ostrzeżeniem także dla innych. Są bowiem w kulturze europejskiej takie wartości, których nadużywać i profanować po prostu nie wolno. Wśród nich jedno z czołowych miejsc zajmuje religia i sacrum. Niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący czy nie, ma obowiązek uszanowania uczuć innych osób. Tym należy także tłumaczyć wyjątkową zgodność polskich reakcji po publikacji karykatur Mahometa okraszonych dość swobodnymi żartami rysunkowymi z islamu, choć muszę od razu zaznaczyć, że obu przypadków nie należy z sobą zestawiać na jednej płaszczyźnie. Jeśli debata o sensie umieszczenia w "Rzeczpospolitej" wspomnianych karykatur ma sens, bo chodziło o przekonania i podkreślenie wartości wolności słowa, o tyle przypadek "Machiny" jest zachowaniem głupim i bezmyślnym. Do niedawna do autorów takich skandali nie trafiały argumenty teologiczne czy kulturowe. Dziś widać, że o wiele skuteczniejsze i bardziej dotkliwe mogą być skutki wycofania się reklamodawców. Cóż, za głupotę trzeba czasem zapłacić. Ks. Kazimierz Sowa