11 lipca 1971 świat obiegła informacja o nagłej śmierci byłego już wokalisty zespołu The Doors, poety, ponurego mistyka, uzależnionego od alkoholu i narkotyków szaleńca, wielbionego i nienawidzonego przez tysiące Jima Morrisona. Osiem dni wcześniej jego ciało znaleziono w wannie, w jego paryskim mieszkaniu. Trzy doby później, a pięć przed podaniem oficjalnej informacji o zgonie, pochowano go na cmentarzu Père-Lachaise. Dookoła śmierci Króla Jaszczura narosło mnóstwo mitów. Jego partnerka, Pamela Courson zeznała, iż Jim Morrison zmarł leżąc w wannie, gdyż przez przypadek zażył heroinę, myląc ją z kokainą. Lekarz, który stwierdził zgon, jako przyczynę śmierci zapisał atak serca. Wiele osób utrzymuje jednak, że artysta zmarł w klubie Rock’n’Roll Circus, skąd jego ciało zostało zawleczone do mieszkania, żeby uniknąć afery. Są i tacy, którzy twierdzą, że Jim Morrison wcale nie odszedł w wieku 27 lat 3 lipca 1971 roku w Paryżu, a sfingował własną śmierć. Niezależnie od tego, która wersja jest prawdziwa, faktem jest, że na słynnym cmentarzu w stolicy Francji pojawiła się skromna mogiła z tabliczką "Douglas Morrison James. 1943 - 1971". Miejsce to bardzo szybko stało się celem pielgrzymek fanów wyklętego idola, którzy zaczęli "przyozdabiać" okolicę niedopałkami skrętów, butelkami po winie i strzykawkami. Nie zabrakło też napisów wydrapywanych i wypisywanych na wszystkich nagrobkach dookoła. Pod koniec lat 70. powstała nawet mała tradycja, według której przy grobie musiała znajdować się cały czas pełna butelka alkoholu, którą odwiedzający musiał opróżnić, zostawiając na odchodne nową. Forma hołdu dla księcia wyrzutków godna jego stylu życia. Nie spodobało się to oczywiście pełnym powagi szlachetnym obrońcom cmentarnych obyczajów i nekro-etosu oraz bliskim zmarłych złożonych w grobach nieopodal (ci drudzy mieli akurat trochę racji). Co rusz ktoś grzmiał o szerzącej się degrengoladzie i upadku wartości. Praktycznie codziennie administracja cmentarza dostawała donosy na temat imprez i dzikich orgii uprawianych na mogile artysty. Regularnie apelowano więc o spokój. W lokalnej prasie pojawił się nawet dramatyczny anons od zarządcy Père-Lachaise, mówiący: "Błagam, zachowajcie powagę!".