"Fakt" jest pierwszą gazetą, która dotarła w Instytucie Pamięci Narodowej do teczek byłego prezydenta. Gazeta twierdzi, że nie skorzystała z przecieku ani nikt nie podrzucił jej tajnych teczek. Do zachowanych w IPN materiałów dotyczących dotarł najprostszą drogą. Nowa ustawa lustracyjna daje każdemu Polakowi prawo dostępu do teczek osób sprawujących najważniejsze funkcje w państwie. Każdy może prześwietlić przeszłość zarówno obecnych, jak i dawnych dygnitarzy. I choć Trybunał Konstytucyjny zakwestionował część ustawy, to uprawnienie nadal obowiązuje. "Fakt" postanowił sprawdzić, jak działa ono w praktyce. W maju tego roku dziennikarz bulwarówki, jako zwykły obywatel, złożył do IPN wnioski o udostępnienie teczek kilku czołowych polityków. Na odpowiedź czekał ponad trzy miesiące. Wtedy IPN wyznaczył datę dostępu do akt Kwaśniewskiego. Gazeta nadal czeka na rozpatrzenie pozostałych wniosków. "Fakt" relacjonuje: Środa rano. Czytelnia oddziału IPN w Warszawie pęka w szwach. Nad aktami dawnej SB ślęczą naukowcy, dziennikarze i zwykli ludzie. Na biurku reportera lądują dwie teczki opatrzone nazwiskiem Aleksandra Kwaśniewskiego. W pierwszej znajduje się tylko jedna kartka - to wypis z dziennika rejestracyjnego dawnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie odnotowywano agentów. Pod numerem 72204 zapisano tu Aleksandra Kwaśniewskiego. Z materiałów wynika, że 29 czerwca 1983 r., gdy był on redaktorem naczelnym tygodnika "ITD", został zarejestrowany jako tajny współpracownik o pseudonimie Alek. Pod inną datą - 7 września 1989 r. Kwaśniewski, już po upadku PRL, zostaje wyrejestrowany ze spisu. Dacie towarzyszy tylko jedno słowo: rezygnacja. Nie wiadomo, czy Kwaśniewski sam się wycofał, czy zrezygnowała z niego SB. W teczce byłego prezydenta nie ma śladu zobowiązania do współpracy, jakichkolwiek raportów, donosów czy ewentualnych zadań zlecanych "Alkowi". Brakuje też danych oficerów prowadzących tego agenta. "Fakt" przypomina, że Kwaśniewski wielokrotnie zapewniał, że nigdy nie był współpracownikiem SB.