Dyskusja na ten temat wezwania prezydenta przed sejmową komisję śledczą rozgorzała po tym, gdy wyszło na jaw, że Adam Michnik spotkał się z Kwaśniewskim w Juracie w lipcu zeszłego roku, już po tym jak Rywin złożył Agorze propozycję łapówki za korzystne zapisy w ustawie o radiofonii i telewizji. Prezydent mówi jednak, że wszystko co wie, powiedział już prokuraturze i jego zeznania przed komisją byłyby bezcelowe. Takie tłumaczenie nie powinno dziwić: świadkowanie w komisji nie należy do przyjemności, niewielu - o ile w ogóle ktokolwiek - wyszedł z Sali Kolumnowej Sejmu w roli zwycięzcy. W dodatku prawda nie zawsze bywa wygodna dla przesłuchiwanych. By chronić prezydenta, wytoczone zostały argumenty prawno-konstytucje. Prezydent praktycznie nie podlega władztwu parlamentu, z wyjątkiem postawienia go przed Trybunałem Stanu. O występowaniu w roli świadka przed komisją śledczą w konstytucji nie ma ani słowa. Wezwanie i stawienie się prezydenta na Wiejskiej byłoby więc nie lada precedensem. Jeśli komisja uzna, że chce przesłuchać prezydenta Aleksander Kwaśniewski będzie miał obowiązek stawienia się w Sejmie. Wedle ustawy, osoba która tego nie zrobi, może zostać ukarana lub doprowadzona siłą. Do tego poziomu dyskusji w prezydencko-poselskim sporze zapewne jednak nie dojdzie. Decyzję o powołaniu na świadka prezydenta komisja ma podjąć po przesłuchaniu premiera. Leszek Miller rozpocznie składanie zeznań 26 kwietnia.