"Tu Julia Pitera. Dzwonię z kancelarii w bardzo delikatnej sprawie. Trzeba szybko znaleźć pracę dla siostrzenicy premiera Tuska" - taki telefon 14 listopada odebrał prezes spółki PLL LOT Piotr Siennicki. Pięć dni później w identycznej sytuacji znalazł się szef spółki Ciech Mirosław Kochalski. Czy pełnomocniczkę rządu ds. przeciwdziałania korupcji czekają kłopoty? Niekoniecznie. Tajemnicza kobieta wydzwaniająca do państwowych firm to zupełnie ktoś inny. Tylko kto? O możliwości popełnienia przestępstwa poinformowała prokuraturę sama . - Obawiam się prowokacji. Już sobie wyobrażam, co by się działo, gdyby taśma z takim nagraniem została upubliczniona. A przecież nie wiadomo, ile jeszcze takich telefonów zostało wykonanych - tłumaczy posłanka PO. Z notatki, którą Siennicki sporządził na potrzeby organów ścigania, wynika, że "Julia Pitera" chciała, aby krewna premiera Tuska otrzymała stanowisko w dziale marketingu, "bo słyszała, że tam są wolne etaty". "Kłopot polega na tym, że siostrzenica jest w ciąży i niedługo pójdzie na zwolnienie. Zatrudnienie jej umożliwiłoby otrzymywanie świadczeń z budżetu" - argumentowała kobieta podająca się za Piterę. - Co ciekawe, ta osoba była bardzo dobrze zorientowana w sytuacji. Dzwoniąc do prezesa Ciechu, rzucała nazwiskami i numerami telefonów osób, które rzeczywiście były zatrudnione w spółce - mówi "Wprost" prawdziwa Julia Pitera. O całej sprawie posłankę powiadomili prezesi spółek. W swojej notatce Piotr Siennicki podkreśla, że "kobieta, która do niego dzwoniła, miała inny głos niż Julia Pitera". - Przyznaję, że po telefonie prezesa LOT sprawę zlekceważyłam. Stwierdziłam, że to być może głupi żart. Ale gdy po kilku dniach zadzwonił szef Ciechu, zaczęłam podejrzewać, że to może być zorganizowana akcja. Choć nie mam pojęcia, przez kogo inspirowana - mówi Julia Pitera. O sprawie także w najbliższym wydaniu tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku, 26 listopada.