Historia Kadyksu związana jest z hiszpańskimi podbojami w Środkowej i Południowej Ameryce oraz rozwojem potęgi morskiej państwa z Półwyspu Iberyjskiego. Początkowo głównym portem, do którego przybijały statki z Nowego Świata, była Sewilla. Jednak stolica Andaluzji, odbita kilkaset lat wcześniej z rąk Maurów, jest oddalona o kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża i dopłynąć można do niej tylko rzeką Gwadalkiwir. Hiszpania potrzebowała więc portu z prawdziwego zdarzenia, najlepiej ulokowanego przed Cieśniną Gibraltarską, a więc nad Oceanem Atlantyckim, a nie Morzem Śródziemnym. Zbudowany na fenickich ruinach Kadyks był idealnym wyborem. Miasto rosło w siłę, choć nie obyło się bez problemów. W 1755 roku mocno ucierpiało wskutek trzęsienia ziemi. Pomimo tego, że dotknęło ono w największym stopniu Lizbonę, wywołało niszczycielskie tsunami, które pochłonęło aż 90 tys. ofiar na całym wybrzeżu, w tym jedną trzecią populacji Kadyksu. Aż do feralnego, sierpniowego wieczoru w roku 1947 sądzono, iż była to największa katastrofa w historii miasta. Dwa lata po zakończeniu II Wojny Światowej Hiszpania nadal tkwiła pod panowaniem Francisco Franco, który co prawda proklamował monarchię, ale mianował siebie regentem kraju aż do swojej śmierci. Kadyks był, ze względów strategicznych, bardzo ważny dla dyktatora, który zrobił z portu obiekt militarny z wieloma zakładami przemysłowymi produkującymi głównie statki oraz Base de Defensas Submarinas czyli Bazą Obrony Podwodnej, mieszczącą, m.in., wielkie magazyny ładunków wybuchowych używanych do walk z łodziami podwodnymi. Pomimo zawirowań historyczno-politycznych życie w Kadyksie toczyło się swoim tempem, jak w większości nadmorskich miast Andaluzji. Wtem, 18 sierpnia 1947, chwilę przed godziną 22:00, 200 ton trotylu i saletrotów, 2228 torped i bomb głębinowych, 1737 min morskich w jednym momencie wyleciało w powietrze. Wybuch dosłownie rozerwał miasto na strzępy i przeszedł do historii jako jedna z największych eksplozji nieatomowych wywołanych przez człowieka. W gruzach legły stocznie, zakłady, okoliczne domy, a także miejscowy szpital i sierociniec. Rozpoczęło się piekło, które trwało przez kilka dni. Rząd Franco nie spieszył się z pomocą, a zdezorientowani mieszkańcy początkowo własnymi siłami szukali ocalałych. Ci, którzy przetrwali wybuch, opisywali później, że pozbawione prądu miasto pogrążyło się w chaosie, a na ulicach dniami i nocami słychać było krzyki oraz płacz.