Choinka, prezenty, odświętnie ubrani biesiadnicy, a na stole karp - symbol Bożego Narodzenia. Czy jednak na pewno? Ryba, która od lat gości na wigilijnym stole to karp królewski - stosunkowo młoda odmiana, wyhodowana w XIX wieku. Za jego popularyzacją stoi działacz PZPR i minister gospodarki Hilary Minc. Minc stanowisko objął w latach 40., w okresie, gdy kraj był jeszcze w ruinie, a ludzie wciąż pamiętali biedę i okrucieństwo wojny. Minister rzucił hasło "karp na każdym wigilijnym polskim stole" i zainicjował tworzenie Państwowych Gospodarstw Rybackich. Karp wydawał się idealną propozycją bożonarodzeniowego dania - łatwy w hodowli, szybko rośnie i je wszystko, co znajdzie w mule, także odpadki. Tani i prosty w przygotowaniu, szybko stał się głównym punktem wigilijnej wieczerzy. Jest nim po dzień dzisiejszy. Szczupak, sandacz i śledzie Mimo że karp jest stosunkowo młodym, świątecznym wynalazkiem, Polacy zawsze jedli w wigilię ryby. Aleksandra Zaprutko - Janicka w swojej książce "Dwudziestolecie od kuchni" przypomina, że na świątecznym stole pojawiał się sandacz, szczupak, lin i oczywiście śledzie. Nasze prababki serwowały również łososie, węgorze, sardynki i okonie. Karp jadany był oczywiście w niektórych domach, ale po pierwsze był tylko jedną z wielu serwowanych tego dnia ryb, po drugie, nie miał nic wspólnego z wersją goszczącą dziś na naszych stołach. Karp w okresie międzywojennym podawany był w lekko słodkawym sosie, zrobionym na bazie piernika, rodzynek, piwa i miodu, i w niczym nie przypominał współczesnej ryby, schowanej pod grubą panierką. W PRL-u niemożliwe było dostarczenie na polskie stoły wielu rodzajów ryb. Polacy cieszyli się więc z tego, co mieli. A mieli karpia w nieograniczonych ilościach, w niektórych zakładach pracy dostawali go nawet... zamiast premii.