Jeszcze rok temu brytyjscy eksperci twierdzili, że palenie udaje się rzucić połowa osób decydujących się na zerwanie z nałogiem. Okazuje się jednak, że tych, którzy faktycznie go pokonali jest znacznie mniej. Statystyki z 2009 roku pokazują, że z 3,5 miliona osób, które podjęły próbę rzucenia palenia na listę ekspalaczy trafiło zaledwie 255 tysięcy. W dodatku liczbę tą należy traktować jako zawyżoną, nie wiadomo bowiem, ile z tych osób wytrwało w swoim postanowieniu ponad pół roku. Specjaliści z NHS status osoby niepalącej przyznają bowiem oficjalnie osobie, której udało się wytrwać bez papierosa od czterech do sześciu tygodni. Tyle trwa najnowszy program brytyjskiej służby zdrowia wspomagający osoby rzucające palenie. Jest on obecnie najskuteczniejszą metodą rzucenia palenia w Anglii. Ostatnim egzaminem dla korzystających z niej osób jest test wykonanym specjalistycznym urządzeniem, które pokazuje poziom tlenku węgla w wydychanym powietrzu. Jest to pierwsza duża korzyść dla organizmu, jaką zawdzięcza on życiu bez dymka. Można ją zyskać jednak dość prosto - poziom dwutlenku węgla maleje znacznie już 24 godziny od wypalenia ostatniego papierosa. Tymczasem badania dowodzą, że połowa z rzucających palenie osób wraca do niego w okresie do sześciu miesięcy od decyzji o rzuceniu. Wszelkie brytyjskie statystyki prowadzone przez NHS odznaczają się więc ogromnym marginesem błędu. - Całkowite zerwanie z nałogiem może być poprzedzone nawet kilkunastoma próbami zakończonymi porażką, ale jedno jest pewne: im więcej prób rzucenia podejmuje palacz, tym większe prawdopodobieństwo, że ostatecznie pokona nałóg - pociesza prof. Robert West, dyrektor departamentu ds. badań nad uzależnieniami od nikotyny w Cancer Research UK alarmując równocześnie: "W trzy lata po wprowadzeniu zakazu, palenie tytoniu jest wciąż głównym problemem zdrowotnym w Anglii". Czy zakaz palenia działa? Według założeń brytyjskich ekspertów rządowych zakaz palenia w miejscach publicznych miał do 2012 roku zredukować liczbę uzależnionych od nikotyny o 600 tys. W roku wprowadzenia stał się on co prawda impulsem do podjęcia decyzji o zerwaniu z nałogiem, ale słabszym niż Nowy Rok! Badanie prof. Westa pokazało, że tylko osiem procent z 27 tys. przepytanych w 2008 roku palaczy i ex-palaczy, podjęło decyzję o zerwaniu z nałogiem w bezpośredniej reakcji na rządowy zakaz. Również z doświadczeń Szymona Nadolskiego, specjalisty ds. rzucania palenia z ramienia NHS Hammersmith&Fulham i twórcy Polskiej Kliniki Rzucania Palenia w tej dzielnicy wynika, że najczęstszymi powodami motywującymi pacjentów NHS do rzucenia palenia są choroby. Jak twierdzi, zakaz palenia w miejscach publicznych na pewno mentalnie pomaga palaczom w wytrwaniu w swojej decyzji, ale nie spotkał się z sytuacją, żeby był jej bezpośrednią przyczyną. - Najczęściej przychodzą do nas osoby, u których zdiagnozowane zostały różnego rodzaju komplikacje zdrowotne, nabyte z powodu palenia. Czasami są to ludzie chorzy na raka. Inni zauważyli znaczne osłabienie kondycji fizycznej (osoby uprawiający sporty i aktywny tryb życia), przychodzą też kobiety w ciąży - mówi Nadolski. Rząd zakazał, ale czy się wykazał? Brytyjska służba zdrowia dąży do oczyszczenia płuc mieszkańców Anglii od lat 90-tych XX wieku, między innymi przeznaczając miliony funtów na antynikotynowe kampanie reklamowe. W ich rok rocznej edycji widać strategię działań rządowych. Pierwsze emitowane na Wyspach reklamy antynikotynowe miały charakter szokowy - obrazowały szkody jakie palacze wyrządzają samym sobie. Kolejne miały na celu uświadomienie palaczom, że trują nie tylko siebie, ale również otoczenie. Kampanie reklamowe w latach 2006-2008 odwoływały się już do bardziej indywidualnych racji. Skierowane były między innymi do palaczy-rodziców i miały im uświadomić, że paląc narażają na uzależnienie swoje pociechy. Tegoroczne reklamy mają już na celu podtrzymanie osoby rzucające palenie w wytrwaniu w swojej decyzji. W roku podatkowym 2008-09 brytyjski rząd wydał na antynikotynowe reklamy telewizyjne 23,38 miliony funtów. Kolejne 73,5 milionów funtów przeznaczył na usługi pomagające mieszkańcom Wielkiej Brytanii w rzuceniu palenia, tj. program NHS, oraz dodatkowe 56,2 miliony funtów na nikotynowe środki zastępcze dla nich (plastry, gumy, inhalatory itp.). Biorąc pod uwagę, jak relatywnie niewielu osobom udało się w tym czasie zerwać z nałogiem nasuwa się pytanie o skuteczność rządowych starań. Więcej zdrowia mniej pubów O tym, że walkę o czystość angielskich płuc warto kontynuować świadczy poprawa stanu zdrowia Brytyjczyków od momentu wprowadzenia zakazu palenia. Jak donoszą brytyjskie szpitale, po lipcu 2007 roku spadła liczba osób hospitalizowanych i umierających z powodu raka płuc, zawału serca, udaru mózgu oraz innych chorób, na które dziesięciokrotnie częściej zapadają osoby uzależnione od nikotyny. Lekarze nie mają wątpliwość, że zakaz przyczynił się do poprawy zdrowia nie tylko byłych, ale również biernych palaczy. Analizy rządowe pokazują, że biorąc pod uwagę korzyści zdrowotne osiągnięte w tym czasie, koszty programów wsparcia jakie ponosi państwo są niewielki. Szacuje się, że z powodu spadku liczby ataków serca oraz innych chorób brytyjska służba zdrowia zaoszczędziła w ubiegłym roku nawet 524 miliony funtów. Najbardziej stratni z powodu zakazu palenia w miejscach publicznych są właściciele lokalnych pubów. Jak pokazują statystyki British Beer and Pub Association, liczba pubów w Wielkiej Brytanii spada co prawda niemal rok rocznie (wyjątek to lata 1998 i 1999) od 1980 roku, jednak po lipcu 2007 ich liczba maleje w zawrotnym tempie. Podczas gdy w latach 2004-2006 zamykano po osiem pubów tygodniowo, rok później liczba ta wzrosła już do 27-miu, w 2008 osiągnęła najwyższy w historii Anglii ? przez cały rok zamknięto wówczas dwa tysiące lokali. Od początku br. zamyka się 28 pubów tygodniowo. Polska chce rzucić palenie, ale boi się... Groźba bankructw właścicieli barów i lokali gastronomicznych w Polsce okazała się silniejszym od zdrowotnego argumentem dla polskiego parlamentu, który dwa miesiące temu uchwalił nowelizację ustawy antynikotynowej. 29 kwietnia podpisał ją pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski. Mimo burzliwej dyskusji, znowelizowana ustawa właściwie niewiele zmienia. Po wejściu przepisów w życie nie wolno będzie palić w środkach transportu publicznego, w tym w samochodach służbowych i taksówkach oraz placówkach zdrowotnych, oświatowych, a także miejscach wypoczynku i zabaw dla dzieci. Restauratorów potraktowano jednak bardzo ulgowo. Według nowych przepisów właściciele lokali gastronomicznych z jedną salą poniżej 100 m kw., mogą sami zdecydować, czy pomieszczenie będzie w całości przeznaczone dla palaczy czy też wolne od dymu. Jeśli wybiorą tą drugą opcję, mają prawo do dobudowania palarni wewnątrz budynku - np. w piwnicy, pod warunkiem, że będzie ona trwale odgrodzona od sali dla niepalących i wentylowana. W lokalach o dwóch salach przynajmniej jedna musi być przeznaczona dla niepalących. Oddzielne palarnie będą także powstawać w hotelach i obiektach służących obsłudze podróżnych. W przeciwieństwie do brytyjskiej, polska ustawa ma być kompromisem palaczy i osób niepalących. Tylko dlaczego tak bardzo przypomina tok myślenia podejmującego próbę rzucenia palenia nałogowca, który żeby zaspokoić nikotynowy głów wciąż oszukuje sam siebie? Małgorzata Mrozińska