Tragedia wydarzyła się w maju tego roku. Jak ustaliła prokuratura, Zbigniew J. wcześniej wielokrotnie groził żonie, zapowiadał nawet, że ją podpali, a między nadużywającymi alkoholu małżonkami często dochodziło do konfliktów i kłótni. Kobieta zgłaszała policji akty przemocy, ale ostatecznie nigdy nie zeznawała przeciwko mężowi. - 12 maja małżonkowie pokłócili się najpierw w pizzerii, gdzie razem z innymi osobami pili piwo, a wieczorem w domu, gdy byli sami. Najprawdopodobniej mężczyzna zaatakował żonę w przedpokoju, oblał ją rozpuszczalnikiem i podpalił - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie Bogusława Marcinkowska. Gdy ogniem zajęła się boazeria i sztuczna wykładzina, mężczyzna - obawiając się pożaru mieszkania - zaczął gasić płomienie, a żonę położył w wannie. Sam pojechał do szpitala, bo miał poparzone dłonie. Kobietę pogotowie zabrało dopiero po jego powrocie do domu. Małgorzata J. miała poparzenia II i III stopnia na 65 proc. powierzchni ciała i mimo wysiłków lekarzy, w miesiąc po zdarzeniu zmarła. Osierociła dwóch synów: 12-letniego i 16-letniego. Według biegłego z dziedziny pożarnictwa Zbigniew J. musiał działać z premedytacją, bowiem użył łatwopalnej substancji w pomieszczeniu, w który ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. - Mężczyzna nie przyznał się do podpalenia żony. Twierdził, że rozpuszczalnik rozlał się, kiedy czyścił sobie buty, a kobieta stała obok z papierosem w dłoni. Nie potrafił jednak wytłumaczyć, dlaczego żona miała poparzoną głowę, szyję, ramiona i klatkę piersiową - mówiła Marcinkowska. Prokuratura uznała, że Zbigniew J. działał ze szczególnym okrucieństwem i z motywów zasługujących na szczególne potępienie.