59-letni Kornatowski przed Sądem Okręgowym w Warszawie żąda pieniędzy od Skarbu Państwa za - jak twierdzi - niesłuszne zatrzymanie przez ABW (wraz z b. szefem MSWiA Januszem Kaczmarkiem i szefem PZU Jaromirem Netzlem). Także Kaczmarek wystąpił o 100 tys. zł za niezasadne zatrzymanie - stołeczny sąd wcześniej zawiesił ten proces do czasu prawomocnego rozstrzygnięcia śledztwa w jego sprawie. Postawiono im wtedy zarzuty utrudniania śledztwa o przecieku z akcji CBA przez składanie fałszywych zeznań i nakłanianie do nich. Zwolniono ich następnego dnia; na transmitowanej przez telewizje konferencji prokuratura ujawniła podsłuchy ich rozmów, obciążające całą trójkę. Sąd uznał potem, że zatrzymanie Kaczmarka było bezzasadne i nieprawidłowe; nie zakwestionował zaś zatrzymania Kornatowskiego i Netzla. Sąd przyznaje odszkodowanie za zatrzymanie, jeśli uzna je za "oczywiście niesłuszne". Badając przesłanki decyzji o zatrzymaniu, sędziowie rozważają, czy była taka konieczność, podyktowana np. obawą ukrywania się, ucieczki z kraju lub zacierania śladów. Badają też, czy nie można było wezwać go na przesłuchanie, bez angażowania w to policji lub innych służb. Kornatowski przekonywał, że nie było podstaw by go zatrzymać, bo stawiłby się na każde wezwanie. Dowodził, że zasądzenie mu pieniędzy (które chce przeznaczyć na edukację córki) sprawiłoby, że może by ktoś się zastanowił, "co może spowodować podpis na decyzji o zatrzymaniu". Zarazem dodał, że nic nie zrekompensuje mu utraty jego wizerunku, jako "prawnika walczącego z bezprawiem przez dwadzieścia parę lat". - Całe moje zawodowe życie zostało zniszczone dla czyjegoś widzimisię - oświadczył. - Nie popełniłem żadnego przestępstwa; cierpliwie czekam na koniec śledztwa w swojej sprawie - powiedział. Ujawnił, że od sierpnia 2007 r. prokuratura nie wykonywała z nim żadnych czynności. Dodał, że zarzut ma "dość abstrakcyjny"; pytał nawet retorycznie sąd, jak mógł utrudniać śledztwo, nie wiedząc, że się ono toczy. Poinformował, że od odejścia z KGP w początkach sierpnia 2007 r. jest bez pracy i pozostaje na utrzymaniu żony. - Nikt mnie nie zatrudni jako prawnika, a być robotnikiem zdrowie mi nie pozwala - oświadczył. Ujawnił, że do dziś nie dostał odpowiedzi na swe podanie z 9 sierpnia 2007 r. do ministra sprawiedliwości o przywrócenie do Prokuratury Krajowej, skąd odszedł na szefa KGP (jako szef biura w Prokuraturze Krajowej zarabiał 15 tys. zł). - Gdy zadzwoniono krótko po 6 rano do moich drzwi, myślałem, że to sprzątaczka - mówił b. szef policji. - Nie widziałem przyczyn, dla których miałaby mnie budzić o tej porze jakakolwiek służba - dodał, stwierdzając, że przybyli cywile okazali się oficerami ABW z nakazem zatrzymania. Potem wziął ze sobą szczoteczkę do zębów i zmianę bielizny, po czym "zakuto go w kajdany", przewieziono śmigłowcem do Warszawy i przesłuchano w prokuraturze, co trwało do "trzeciej lub czwartej nad ranem". - Rano w izbie zatrzymań policjant przyniósł mi śniadanie, mówiąc: "Komendancie, sugeruję tego nie jeść" - relacjonował sądowi Kornatowski. - Nie wyglądało to apetycznie: suchy chleb z paprykarzem szczecińskim - dodał. Przyznał, że pobyt w izbie zatrzymań był dlań szokiem: "Po 20 latach służby jako funkcjonariusz publiczny, znalazłem się po drugiej stronie". Dodał, że zwolniono go przed godz. 23, dopiero jak skończyła się konferencja prasowa w prokuraturze - jego zdaniem, chodziło o to, by nie powiedział czegoś mediom przed tą konferencją.