Hasło "koronawirus" praktycznie nie funkcjonowało w debacie publicznej przed rokiem 2020. Ale wirusy z podrodziny Coronavirine są z nami już od lat. Dały o sobie znać przy okazji epidemii SARS w 2002 i MERS w 2012. Mnogość gatunków koronawirusa (SARS-CoV-1, MERS-CoV, OC43, 229E, HKU1 czy NL63) to jedna z przyczyn takiej, a nie innej dokładności testów na obecność SARS-CoV-2 i niesławnych “fałszywie pozytywnych" wyników. Zespół badawczy, na czele którego stanęli Nischay Mishra z nowojorskiego Columbia University i Xi Huang z chińskiego Sun Yat-Sen, poinformował o opracowaniu narzędzia, które pozwoli rozwiązać ten problem. Działanie nowatorskiego testu naukowcy opisują w artykule "Immunoreactive peptide maps of SARS-CoV-2" na łamach pisma "Communications Biology". Autorzy badań przeanalizowali próbki krwi pobrane od osób chorych na COVID-19 - od bezobjawowców, osób z lekkimi objawami oraz tych, które ciężko przechodziły chorobę. Materiał porównano dodatkowo z próbkami pobranymi od osób zdrowych i takich, które miały styczność z innymi gatunkami koronawirusa (np. SARS-CoV-1). Dzięki wykorzystaniu aż trzech milionów markerów odnaleziono specyficzne elementy SARS-CoV-2, występujące tylko u tego konkretnego przedstawiciela podrodziny Coronavirinae. Jak wyjaśnia prof. Mishra, wyniki badań pozwolą na stworzenie łatwych, ale przede wszystkich niedrogich testów, które będą mogły wykryć obecność wirusa i przeciwciał w organizmie. Test powinien być skuteczny kilka dni po zainfekowaniu organizmu i umożliwić wykrycie pozostałości po wirusie u ozdrowieńców, nawet do siedmiu miesięcy po przebyciu choroby.