W swojej 76-letniej historii afrykański hierarcha był już najmłodszym czarnoskórym biskupem Afryki, założycielem kilku zakonów, a przez lata watykańskim urzędnikiem. Stał się słynny, kiedy w 2001 r. postanowił przejść do Kościoła Zjednoczeniowego, znanego jako sekta Moona. Sam abp Milingo to pewnie jedna z najbardziej oryginalnych postaci ostatnich lat. Dał się mocno we znaki przywykłym do spokoju (lub w ostateczności herezji) Watykańczykom. Zanim latem tego roku, po komicznej ucieczce z klasztoru, w którym mieszkał, założył organizację żonatych księży, wsławił się wcześniej występami w telewizyjnych show, piosenkarskimi popisami na festiwalu w San Remo i wreszcie praktykowaniem podczas mszy świętych egzorcyzmów połączonych z afrykańskimi rytuałami. Kiedy w sekcie Moona poślubił Koreankę, Sun Myung Moon, dwaj jego dobrzy znajomi, po konsultacji z Janem Pawłem II, postanowili dać mu szansę i skłonili do powrotu na łono Kościoła. Można by nawet powiedzieć z przekąsem, że od tego czasu ówcześni obrońcy Milingo, kard. Ratzinger i kard. Bertone, zrobili prawdziwe kariery, ale Milingo niepomny na łaskawość, jakiej dostąpił, postanowił przetestować ich wyrozumiałość. Wszystko ma jednak swoje granice. Wielkoduszność i wytrzymałość Watykanu także. Ekskomunika, o której w Watykanie mówiło się od pewnego czasu jako o nieuniknionej, choć smutnej konieczności, musiała wreszcie zostać ogłoszona. Od kilku miesięcy Milingo nie tylko podróżował po USA propagując ruch żonatych duchownych, ale i ostatnio wyświęcił na biskupów czterech żonatych księży należących do powstałego kilka lat temu Afro-Amerykańskiego Kościoła Katolickiego "Świątyni Immani". Watykan nie ukrywał, że popisy oryginalnego biskupa można było jeszcze tolerować, ale złamanie Prawa Kanonicznego jest w każdym przypadku bardzo poważnym odstępstwem od kościelnej dyscypliny i powoduje jedynie "podziały i zamęt" wśród wiernych. Skutek takiego działania może być tylko jeden - dla jasności sytuacji nie wystarczy grozić palcem, ale trzeba czasem uderzyć pięścią w stół. Pewnie nie zabraknie głosów narzekających na Watykan, który "nie rozumie" wolności wyboru czy wyzwań, jakie niosą współczesne czasy, ale trudno nie dziwić się, że tak naprawdę to coraz więcej osób dziwiło się, że ekskomunika tylko "wisiała w powietrzu". Trzeba podziwiać wytrwałość tych przedstawicieli Kościoła, którzy - jak podało w oficjalnym komunikacie Biuro Prasowe - "bezskutecznie usiłowali skontaktować się z arcybiskupem Milingo, by wyperswadować mu dalsze działania, wywołujące zgorszenie, przede wszystkim pośród wiernych, którzy towarzyszyli jego posłudze pasterskiej na rzecz ubogich i chorych". Tymczasem brak zdecydowanego ruchu mógł być przyjmowany jako przysłowiowe chowanie głowy w piasek. I choć ekskomunika działalności abp. Milingo nie zakończy, to od dziś nikt nie udaje, że problemu nie ma. A kontrowersyjny duchowny w niczym, co robi, nie reprezentuje już Kościoła. Przynajmniej to dla każdego jest jasne.