W konferencji oprócz dwóch zdobywców szczytu - Adama Bieleckiego i Artura Małka - uczestniczył lider wyprawy Krzysztof Wielicki oraz szef programu Polski Himalaizm Zimowy Artur Hajzer. - Okazało się, że będzie jedno okno pogodowe, cały zespół postanowił pójść razem na szczyt. Byli zdeterminowani. Padła propozycja, że wszyscy pójdą jednego dnia w dwóch zespołach. Podjąłem decyzję, że w czwórkę będzie łatwiej działać. Poza tym nie chciałem nikomu odbierać szansy wejścia na szczyt - powiedział podczas konferencji prasowej Krzysztof Wielicki. - Ostatni etap wspinaczki był trudniejszy, niż oczekiwaliśmy. Kontaktowałem się z Maciejem Berbeką, bo było dość późno, ale on potwierdził, że będzie kontynuowany atak na szczyt. Wszyscy byli w dobrej formie, pogoda była idealna. Nie miałem powodu, żeby kategorycznie zakazać im iść naprzód. Ten atak był nie do zatrzymania. Nie było przeciwskazań - wyjaśniał lider polskiej ekspedycji. - Ze szczytu zgłosili się Maciek i Tomek z telefonu Tomka. Maciek powiedział krótko: "Jesteśmy na szczycie. Schodzimy". W tym czasie Adam Bielecki i Artur Małek już schodzili ze szczytu. Po godzinie od szczytu nagle okazało się, że Tomek ma problemy. Wcześniej nie było żadnych sygnałów. Namawiałem go. Odbyłem z nim w ciągu nocy 6-7 rozmów. Wywoływałem go. Odpowiedź zawsze była taka sama. "Nie mogę iść, brakuje mi sił. Zmarzłem" - powiedział Wielicki. - Robił wrażenie trochę nieświadomego. Zaleciłem mu leki. Prowadziłem go do 6.30. Doszedł do grani. Pytałem go też cały czas o Maćka. Raz mówił, że go widzi, raz tracił go z oczu. W jednym miejscu byli razem, bo zgłosili, że chcą biwakować. Odradziłem im to. Zdecydowali, że będą schodzić dalej. Podczas ostatniej łączności Tomek mówił, że nie może zejść - dodał. Adam Bielecki: Radziłem im, żeby schodzili całą noc - Długo dyskutowaliśmy o tym, o której rozpocząć atak szczytowy. Z naszych rachunków wynikało, że przed atakiem potrzebujemy 5 godzin odpoczynku. Baliśmy się, że ruszymy za wcześnie i, jak to się mówi w naszym żargonie, "spalimy" ten atak. Wiedzieliśmy, że to ostatnia szansa na wejście na szczyt. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. Prowadził Maciej Berbeka. Narzucił szybkie tempo. Później spowolniły nas szczeliny. Kilka z nich musieliśmy obejść. Mieliśmy trochę opóźnienia, ale nie był to problem. Do przełęczy szliśmy całą czwórką, równym tempem. Czuliśmy się świetnie, byliśmy w dobrych nastrojach. Pogoda była wymarzona. Podczas moich wszystkich, nawet letnich wypraw, rzadko zdarzała się tak korzystna pogoda - mówił jeden ze zdobywców szczytu Adam Bielecki. - Wiedzieliśmy, że jest późno, że będziemy schodzić po nocy. Ale nie widzieliśmy powodu, żeby zawracać. Prognozy były świetne. Historia zna takie przypadki. Bez zbędnych rozmów postanowiliśmy kontynuować wejście. Trzeba pamiętać, że na takich wysokościach, w takich warunkach rozmowy są bardzo trudne. Na szczycie spędziłem minutę albo dwie. Całe życie marzyłem, żeby móc powiedzieć Krzysztofowi Wielickiemu: "Krzysiek, wiesz gdzie jestem". Schodząc spotkałem Artura, Maćka i Tomka. Z każdym z nich zamieniłem kilka zdań, spytałem o samopoczucie. Artur powiedział "OK", Maciek trochę się skrzywił i kiwnął głową. Z Tomkiem rozmawiałem najdłużej. Zwróciłem mu uwagę, żeby nie wpadli na pomysł biwakowania. "Musicie całą noc schodzić" - tak mu radziłem. - Byłem przekonany, że chłopcy są w dobrym stanie. Kiedy schodziłem, byłem pewny, że oni sobie poradzą. Miałem jeszcze około 40 minut światła. Chciałem to wykorzystać. Kiedy zapadł zmrok, tempo schodzenia bardzo spadło. Zejście do namiotów było bardzo męczące. Bałem się, czy je odnajdę. To najbardziej mnie martwiło. Widziałem też światełko latarki schodzącego Artura. Wyżej było też światełko na grani - mówił Adam Bielecki. - To mnie zmartwiło, bo tam nie powinno już nikogo być. Arturowi dawałem sygnały świetlne, żeby łatwiej mógł znaleźć obóz. Wyszedłem po niego, kiedy zniknął mi z oczu. Zajęło mi to 30-40 minut. Musiałem na jeden krok robić 7-8 oddechów. Zawróciłem, bo to nie miało sensu. Artur na szczęście dotarł. Czekaliśmy na Maćka i martwiliśmy się o Tomka. Myślę, że tej nocy nigdy nie zapomnę. Namawialiśmy go do zejścia. Mówiliśmy, że każdy krok w dół przybliża go do życia - dodał Bielecki. Dotarli na szczyt, ale już nie wrócili 5 marca na niezdobyty do tej pory zimą Broad Peak weszli Adam Bielecki, Artur Małek, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. Dwaj pierwsi wspinacze bezpiecznie zeszli ze szczytu do obozu IV, a potem do bazy. Berbeka i Kowalski nie zdołali dotrzeć na dół. Obaj zaginęli podczas zejścia. Po akcji poszukiwawczej i załamaniu pogody kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki uznał ich za zmarłych. Brat Macieja Berbeki, Jacek Berbeka, zapowiedział, że zamierza zorganizować wyprawę, której zadaniem będzie odnalezienie ciał himalaistów. Jak mówił Berbeka, chce odszukać brata i pochować go w górach. Ekspedycja ma być całkowicie prywatnym przedsięwzięciem. Rozpocznie się najprawdopodobniej w czerwcu, zanim w Karakorum ruszy większość letnich wypraw. Szczegółowy zapis konferencji na RMF24, kliknij! Zobacz niepublikowane do tej pory zdjęcia z Broad Peak na RMF24!