Ołdakowski zadeklarował na piątkowej konferencji prasowej, że chce dalej kierować Muzeum Powstania Warszawskiego; wcześniej marszałek Komorowski sugerował mu 4-letni urlop z tej funkcji z uwagi na pełnienie mandatu poselskiego. N.Rokita i Dąbkowska-Cichocka już w czwartek zrezygnowały z funkcji społecznych doradców prezydenta - Rokita była doradcą prezydenta ds. kobiet, zaś Dąbkowska-Cichocka - ds. kultury, dziedzictwa narodowego i nauki. Według nich, przedstawiciele Kancelarii Sejmu, przekazali im informacje, że jeśli tego nie zrobią, to stracą mandaty poselskie. Obie posłanki i Ołdakowski wystąpili do marszałka z pytaniem, jaka jest podstawa prawna twierdzenia, że mogą stracić mandaty. Ołdakowski, który chce dalej kierować Muzeum Powstania Warszawskiego podkreślił, że decyzję w sprawie pełnienia przez siebie mandatu poselskiego pozostawia marszałkowi Sejmu. - Wydaje mi się, że zwyczaj, w którym marszałek Sejmu grozi odebraniem mandatu posłom opozycji to nie jest dobry zwyczaj - powiedział poseł. Jak podkreślił, stanął "wobec pewnego rodzaju politycznego szantażu, wobec zmuszenia go, aby wybrał". - I ja - wiedząc, że zaufali mi wyborcy, wiedząc, że spoczywają na mnie obowiązki wynikające z pracy z powstańcami, wiem jedno: dziś muszę wybrać Muzeum Powstania Warszawskiego, a decyzję o swoim mandacie pozostawiam panu marszałkowi Komorowskiemu - podkreślił. Jak dodał, marszałek powiedział mu, że jeśli do piątku do godz. 24 nie przestanie pracować w Muzeum Powstania Warszawskiego, wygasi mu mandat. Ołdakowski przypominał, że w poprzedniej kadencji Sejmu łączył funkcje szefa muzeum z pełnieniem mandatu posła. Jak mówił, dysponuje ekspertyzami prawnymi, które mówią, że jest to możliwe. - Z obu tych funkcji wywiązywałem się dobrze - ocenił. Dąkowska-Cichocka podkreśliła, że ani ona, ani Ołdakowski i Rokita, nie dostali "pisemnych informacji" na temat grożącej im utraty mandatu. Wyjaśniła, że ona i Nelly Rokita otrzymały informację telefoniczną "na zasadzie porady, że powinnyśmy złożyć rezygnację z funkcji społecznych doradców prezydenta". - My żeśmy się poddały (...), mamy zobowiązania wobec wyborców - Nelly Rokita (zdobyła) ponad 6 tys. głosów, ja w Opolu ponad 18 tys. głosów - podkreśliła. Zapowiedziała, że razem z Rokitą będą pomagać prezydentowi w jego pracy. Rokita, która też uważa się za ofiarę szantażu politycznego, stwierdziła, że jako doradczyni prezydenta udało jej się zrobić bardzo dużo dla kobiet. - Groźby pod naszym adresem, byśmy natychmiast przestały społecznie doradzać prezydentowi to zastraszanie. Jest niegodne, by w tych murach, taka polityka była prowadzona - uważa Rokita. - Bardzo mi się nie podoba i smuci zachowanie ludzi, którzy już nie są w opozycji i rządzą - zastraszanie nie jest dobrą metodą - dodała. Rokita ma nadzieję, że szef PO Donald Tusk po tym jak zostanie premierem "uspokoi się, nie będzie nas straszył, atakował, bo to może jemu zaszkodzić". Zadeklarowała, że wraz z Dąbkowską-Cichocką chcą doradzać prezydentowi, ale też mogłaby doradzać nowemu premierowi, "gdyby zechciał rady". - Znowu wyciągam rękę do posłów PO, do Donalda Tuska i mówię "panie premierze, pracujmy razem, to nasza Polska" - powiedziała. Zwróciła się też do marszałka Sejmu, by "jak najszybciej wyjaśnił tę sprawę i podjął dobrą decyzję". Rokita dopytywana przez dziennikarzy co w czasie doradzania prezydentowi zrobiła dla kobiet powiedziała m.in., że teraz przygotowuje różne "ważne spotkania". Niektóre z nich, to jak mówiła, "międzynarodowe spotkanie rodzin 3+", w którym ma wziąć udział Jolanta Kwaśniewska ze swoją fundacją "Porozumienie bez barier", spotkanie o migracji Polaków po 2004 roku, spotkanie z żonami marynarzy, czy konferencja o przemocy w rodzinie. N.Rokita w kontekście swych dokonań mówiła też o planowanej współpracy z kobietami romskimi oraz o planie organizacji "okrągłego stołu" kobiet. Skrytykowała też PO za plany dotyczące likwidacji sejmowej komisji rodziny i spraw kobiet. PO i PSL ustaliły, że zadania tej komisji ma przejąć komisja polityki społecznej.