W Polsce śledzie, karp, kapusta, grzyby, pierogi, sałatki, barszcz, w zależności od regionu biały albo czerwony. Czasem jeszcze groch czy mak, a dla koneserów - kompot z suszu. To potrawy, z których większość znajdzie się na stołach w wielu polskich domach podczas kolacji wigilijnej i które jednym tchem Polacy wymieniliby zapytani o świąteczne jedzenie. Inuici, czyli grupa ludów eskimoskich zamieszkujących Grenlandię, Alaskę, Północną Kanadę i Syberię na to samo pytanie odpowiedzieliby: mięso z alki, które przez trzy miesiące rozkładało się wewnątrz foczego truchła, na surowo, z kośćmi. Alka to średnich rozmiarów ptak o wysokości maksymalnie do pół metra i niewiele większej rozpiętości skrzydeł, zamieszkujący obszary północnej Szwecji, Islandii, Norwegii, Anglii czy wspomnianej już Grenlandii. Z wyglądu alki przypominają miniaturowe pingwiny, z zachowania nie różnią się zbytnio od innych ptaków morskich. Z jednym tylko wyjątkiem: inne ptaki morskie nie stanowią świątecznego przysmaku. Rdzenni mieszkańcy największej na świecie wyspy niebędącej kontynentem, nazwanej kiedyś dla niepoznaki "Zieloną Krainą" (dla niezorientowanych: nadal mowa o Inuitach i Grenlandii) upodobali sobie mięso właśnie tego stworzenia z jednego, raczej brutalnego powodu. Alki są w miarę łatwe do złapania. Po schwytaniu ptak jest zabijany, wsadzany tak, jak leży do specjalnego "worka" z foczej skóry i przykrywany kamieniem. Tak opakowany leżakuje trzy miesiące, przy okazji rozkładając się i wydając z siebie potworny smród. Dodatkowo przyszłe danie smarowane jest łojem z foki, aby uchronić je przed insektami, które wbrew pozorom potrafią uprzykrzyć życie nawet mieszkańcom odległej, zimnej Północy. Po "leżakowaniu" mięso alki wyciągane jest z foczego truchła i zjadane. Czasem obrywa się je tylko z piór, które ponoć bardzo łatwo odchodzą od częściowo przegniłego ptaka. Smacznego. Wesołych Świąt.