Posłowie sejmowej komisji spraw wewnętrznych przez niemal cztery godziny słuchali w czwartek informacji MSW o działaniach policji 11 listopada w Warszawie, kiedy to w centrum miasta doszło do burd podczas Marszu Niepodległości. W trakcie dyskusji nad informacją posłowie opozycji podnosili m.in. zarzuty, że do burd przyczynili się policjanci, którzy w trakcie demonstracji byli zamaskowani w kominiarkach. Zdaniem Artura Górskiego (PiS), członka komitetu honorowego i uczestnika Marszu Niepodległości, "funkcjonariusze po cywilnemu niczym nie odróżniali się od bandziorów", a "uczestniczy marszu nie wiedzieli, kto jest kim". Jarosław Zieliński (PiS) ocenił z kolei, że nie można oprzeć się wrażeniu, że policja nie traktowała wszystkich zgromadzeń, które odbywały się tego dnia równoprawnie. Bezpośrednie zarzewie konfliktu Wiceprezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości b.poseł Artur Zawisza, uczestniczący w posiedzeniu komisji, uznał, że "operacja użycia zamaskowanych funkcjonariuszy bez uprzedzania opinii publicznej była bezpośrednim zarzewiem konfliktu". Zauważył też, że "tam, gdzie nie było policji, tam był całkowity spokój". Podkreślił również, że podtrzymuje - wypowiadaną przez organizatora marszu tuż po burdach - "tezę o możliwych prowokacjach". Odnosząc się do tych opinii szef MSW Jacek Cichocki powiedział, że policjanci, także ci w pełnym rynsztunku, zabezpieczali nie tylko Marsz Niepodległości, lecz także lewicową manifestację pod hasłem "Faszyzm nie przejdzie" oraz marsz "Razem dla Niepodległej" z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego. - Nie odniosłem takiego wrażenia, żeby zabezpieczenie policyjne Marszu Niepodległości jakoś było szczególnie ostentacyjne i miało wywołać jakieś szczególne wrażenie - mówił. Podkreślił też, że o stopniu zabezpieczenia danej manifestacji decyduje analiza zagrożeń. "To jest szalenie krzywdzące dla samych policjantów" - Chyba najwyższa pora, żebyśmy uznali jednak używanie słowa prowokacja za mocno przesadzone - ocenił Cichocki. - To jest szalenie krzywdzące dla samych policjantów, bo to by oznaczało, że oni doprowadzili do zagrożenia dla swoich kolegów i to w imię właściwie czego? - pytał minister. Sprzeciwił się też tezie, że tam gdzie się pojawia policja, wzrasta agresja wobec funkcjonariuszy. Już po posiedzeniu Cichocki powiedział dziennikarzom, że pracę policji 11 listopada ocenia dobrze. Zdaniem ministra zasadniczy cel, czyli zabezpieczenie wszystkich wydarzeń w mieście, został osiągnięty. - Uważam także, że zostały użyte adekwatne środki - dodał. Pseudokibice zaatakowali funkcjonariuszy, Wiceszef MSW Michał Deskur poinformował, że do pierwszych starć chuliganów z policją doszło jeszcze przed rozpoczęciem Marszu Niepodległości. Ok. godz. 14. na ul. Grzybowskiej pseudokibice zaatakowali funkcjonariuszy, z kolei ok. godz. 15.30 do konfrontacji doszło w okolicach Dworca Centralnego. Wcześniej, ok. godz. 12.30 ok. 1500 pseudokibiców zebrało się koło kina "Muranów", gdzie zamierzali zaatakować demonstrację środowisk lewicowych. - To wszystko powoduje, że możemy stawiać hipotezę, że pseudokibice dążyli do konfrontacji z policją i uczestnikami innych zgromadzeń - ocenił Deskur. Dodał, że dotychczas zatrzymano 174 osoby w związku z zajściami 11 listopada. Poinformował ponadto, że 10 i 11 listopada w całym kraju policjanci zabezpieczali 527 uroczystości (z tego siedem w Warszawie), 11 zgromadzeń publicznych (wszystkie w stolicy), 81 imprez towarzyszących (dwie w Warszawie) i 35 meczów piłki nożnej. "Oni uczestniczyli w marszach po to, żeby się bić" - Jestem zadowolony ze swoich policjantów, którzy zabezpieczenie to przeprowadzili na najwyższym poziomie, nie zważając na to kto, z jakiej opcji politycznej, pod jakimi sztandarami i hasłami manifestował"- ocenił komendant główny policji nadinsp. Marek Działoszyński. Przypomniał, że 11 listopada w Warszawie rannych zostało 22 policjantów. - Nie mam najmniejszej wątpliwości, że obrażenia, których doznali zostały spowodowane przez chuliganów, bandytów. Oni uczestniczyli w marszach po to, żeby się bić - zaznaczył komendant. Mówiąc o oskarżeniach o używanie przez funkcjonariuszy kominiarek, Działoszyński powiedział, że byli to policjanci z grup specjalnych - Biura Operacji Antyterrorystycznych i Centralnego Biura Śledczego. Podkreślił, że ci funkcjonariusze mają prawo, by chronić swoją tożsamość, bo na co dzień zatrzymują najpoważniejszych przestępców, a dodatkowo ich kominiarki są niepalne. Szef policji zaznaczył też, że po 11 listopada w internecie opublikowano setki zdjęć, filmów obrazujących zamieszki. - Do tej pory, a mówię to z satysfakcją, zarówno ja, jak i komendant stołeczny, którzy badamy każdy sygnał o potencjalnym nadużyciu, nie znaleźliśmy niczego, co byłoby przekroczeniem uprawnień przez policję - zaznaczył komendant główny. Funkcjonariusze zużyli 140 pocisków do broni gładkolufowej Zastępca komendanta głównego policji nadinsp. Krzysztof Gajewski powiedział, że łącznie w operacji, której policja nadała kryptonim "Listopad 2012", wzięło udział 5,4 tys. policjantów. Z innych komend wojewódzkich do stolicy skierowano ponad 1,8 tys. funkcjonariuszy, dalszych 500 stanowiło siły odwodowe gotowe do wyjazdu w każdy region kraju. Natomiast komendant stołeczny policji nadinsp. Mirosław Schossler powiedział, że podczas tłumienia zamieszek funkcjonariusze zużyli 140 pocisków do broni gładkolufowej (z tego 36 hukowych i 104 gumowe), trzy granaty łzawiące i 22 granaty hukowe.