Dziś triumfy na wybiegach święcą tzw. "it girl", czyli dziewczyny, które nie tylko prezentują ubrania, ale inspirują tysiące kobiet na całym świecie. Wspomnieć w tym kontekście wypada chociażby o siostrach Gigi i Belli Hadid, których majątek w 2017 roku szacowano kolejno na 9,5 oraz 6 mln dolarów. Wyprzedziła je m.in. Kendall Jenner - przyrodnia siostra Kim Kardashian, która zarobiła aż 22 mln! Co ciekawe, współczesne top modelki niekoniecznie muszą być naturalnymi pięknościami: nieobce są im zabiegi medycyny estetycznej, a nawet poważniejsze ingerencje chirurgiczne. Do drugiej grupy ulubienic projektantów należą córki gwiazd. Kaia Gerber (jej matką jest Cindy Crawford) czy Lily-Rose Depp jeszcze kilka lat temu mogłyby tylko pomarzyć o pracy na wybiegu (obie nie spełniają kryterium wzrostu, do niedawna tak istotnego w zawodzie). Tymczasem siła znanego nazwiska w połączeniu z młodością i świeżością okazują się więcej niż wystarczające. Przynajmniej dla dyrektorów domów mody Chanel, Dior czy Burberry. Modelki, o których mowa, dzieli niemal wszystko. Łączy za to smukła sylwetka: wystające obojczyki, mały biust, idealnie płaski brzuch - wciąż trudno wyobrazić sobie, by było inaczej. Owszem, "plus size" czasem pojawia się na wybiegu, najczęściej przybiera jednak karykaturalną formę - próżno szukać tam kobiet w rozmiarze 40, a pojawiają się te, które noszą ubrania z metką 52. O zdrowie modelek dbać mają specjalne ustawy, m.in. ta, zakazująca pracy dziewczynom, których BMI (Body Mass Index) nie przekracza 18. Pierwszy wprowadził ją Giorgio Armani wstrząśnięty głodową śmiercią Any Caroliny Reston - brazylijskiej modelki, która zmarła w 2006 roku.