Pod koniec czerwca 2020 dziennik “Charleston Gazette-Mail" poinformował o śmierci Jacka Whittaker, który odszedł w wieku 73 lat po ciężkiej walce z chorobą. Budowlany potentat, który zasłynął z gigantycznej wygranej w Powerball, był postacią bardzo dobrze znaną Amerykanom. Kiedy w grudniu 2002 okazało się, że obstawił idealnie świąteczne losowanie loterii, wszystkim wydawało się, że świat legnie u jego stóp. Taka wygrana to przecież marzenie setek tysięcy ludzi na całym świecie. Whittaker nie poszedł ślady innych zwycięzców i zamiast podzielić swoją wygraną na rozłożone w czasie raty (dzięki czemu mógłby uniknąć drakońskich podatków), odebrał całą nagrodę od razu. Po odliczeniu daniny dla państwa została mu nadal całkiem spora suma, 113 mln. - To była najgorsza decyzja mojego życia - powiedział po latach w wywiadzie dla Associated Press. - Zostanę zapamiętany tylko jako szaleniec, który wygrał miliony na loterii. Na początku 2003, zaraz po wypłaceniu bajecznej nagrody, mówił jednak coś zupełnie innego. Twierdził, że wygrana nie zmieni go ani trochę. Zapewnienia te okazały się nic nie warte - tydzień po tym oświadczeniu pojawił się w barze ze striptizem Pink Pony (ang. “Różowy Kucyk") niedaleko swojego domu, gdzie w jeden wieczór przehulał 50 tys. dolarów. Zrobił to tak, aby wszyscy widzieli, jaki jest teraz bogaty. To była zapowiedź tego, jak będzie wyglądała reszta jego życia. Przy następnej wizycie w klubie Whittaker kompletnie pijany przechwalał się na lewo i prawo, że w swoim Lincolnie, zaparkowanym przed budynkiem, trzyma 550 tys. dolarów w gotówce. Na efekty nie trzeba było długo czekać - dwóch pracowników lokalu podrzuciło mu do drinka środki usypiające i okradło go.