Skrupulatne badania laboratoryjne, obserwacje, działania operacyjno-rozpoznawcze kosztowały ponad 150 tys. złotych! A wszystko zaczęło się latem 2000 r. od potężnej eksplozji, która wstrząsnęła blokiem przy ul. Arki Bożka. Ucierpiały w nim trzy osoby. Trzydziestoletni mężczyzna, właściciel mieszkania i jego przyjaciółka cudem uniknęli śmierci. Ich gość, 40-letni Tomasz C., który przyszedł z wizytą został ciężko ranny. Po przewiezieniu do szpitala zmarł. - Ładunek wybuchowy rozszarpał mu powłokę brzuszną. Wszystko miał na wierzchu, nawet płuca. Gdy znosili go na noszach wył z bólu, prosił, żeby go dobić -opowiada jeden z oficerów Komendy Miejskiej Policji w Bytomiu. W trakcie ekspertyz okazało się, że "bomba" umieszczona była w sprytnie skonstruowanej lampce elektrycznej. Krytycznego dnia owa "lampka" przekazana została przez anonimową kobietę jednemu z bytomskich taksówkarzy z prośba by dostarczył ją pod wskazany adres, w dzielnicy Bytom-Miechowice. Na solidnym opakowaniu nie było żadnego napisu. Widniała jedynie litera "A" i numer telefonu odbiorcy. Kierowca taxi nie zastał nikogo w mieszkaniu, a że kończyła mu się dniówka, odstawił przesyłkę do dyspozytora. Ten, po kilku godzinach powiadomił Tomasza C., że ma do odbioru "drobny prezent". Adresat przyszedł osobiście, podjął paczkę i udał się z nią do domu swych znajomych na Arki Bożka. Tam zabrał się za odpakowywanie przesyłki. Wydobytą z pudełka lampkę elektryczną począł z zainteresowaniem testować. Gdy nacisnął przełącznik urządzenie zaczęło iskrzyć, a po chwili wybuchło. Detonacja była tak silna, że zawaliła się ściana działowa mieszkania, a powstały pożar strawił całe jego wyposażenie. - Tomasz C. był w Bytomiu postacią znaną - relacjonuje szef Wydziału Kryminalnego KMP w Bytomiu kom. Bogusław Kąkol. - W przeszłości handlował węglem, zajmował się biznesem, prowadził firmy. Nade wszystko miał słabość do kobiet. Swoje ogłoszenia matrymonialne publikował w licznych czasopismach. Podawał się w nich za biznesmena, któremu zmarła żona i który poszukuje towarzyszki życia. Prawda była jednak inna. Tomasz C. kończył znajomość na jednej, góra dwóch randkach. W mieszkaniu denata policjanci znaleźli setki listów matrymonialnych. Treść wszystkich dokładnie przeanalizowano. Z góry przyjęto też motyw zazdrosnej kobiety, nabranej przez oszusta matrymonialnego. I tak właśnie było w rzeczywistości. Zabójczyni przyjechała z Bydgoszczy. Zakochana w Tomaszu C. od pierwszego wejrzenia, nie mogła pogodzić się z myślą, że ich drogi nigdy się nie zejdą. Zbrodnię dopracowała ze szczegółami. - Gdyby nie dwa błędy, które popełniła nie mielibyśmy sprawcy - przyznaje kom. Kąkol. Zazdrosną kochankę zgubił przed wszystkim pośpiech. Chciała zobaczyć na własne oczy jak mieszkanie niedoszłego męża staje w płomieniach. Czekała na ten moment przyczajona pod wiatą przystanku tramwajowego. Ale Tomasza C. nie było w domu. Z pobliskiej budki telefonicznej wykręciła najpierw jego numer, a zaraz potem numer jednego ze swych znajomych w Bydgoszczy. Policja przeglądnęła wydruki billingowe okolicznych automatów. Jeden z nich wydał się dochodzeniowcom podejrzany. I w taki oto sposób działania operacyjne przeniosły się na północ Polski. Tam też ujęto 32-letnią zabójczynię, którą rozpoznał bytomski taksówkarz. Kobieta przyznała się do winy. Podczas przesłuchania nie powiedziała jednak, kto pomagał jej w przygotowaniu zbrodni i skąd miała ładunek wybuchowy. Oficerowie śledczy są przekonani, że Justyna T. nie działała sama. Ona jednak, całą winę postanowiła wziąć na siebie. Kajetan Berezowski