Jednak bez rozsądnej polityki kolejnych rządów, a także przedsiębiorczości samych Irlandczyków, pieniądze z Brukseli poszłyby na marne, a Irlandia nie stałaby się "celtyckim tygrysem". Podstawowe założenie irlandzkiego modelu gospodarczego - jak to ujął premier Irlandii Bertie Ahern - polega na "wprzęgnięciu dynamizmu kojarzonego z gospodarką amerykańską do europejskiego etosu społecznego partnerstwa i jedności". Produkt krajowy brutto Irlandii w 2002 roku wyniósł na głowę mieszkańca 125 proc. średniej unijnej. To drugi wynik po Luksemburgu (189 proc. średniej unijnej) i przed Danią (113 proc.). O tempie rozwoju Irlandii świadczy to, że jeszcze w 1995 roku irlandzki PKB wyniósł 90 proc. średniej unijnej. Dla porównania - PKB Polski, która liczy dziesięć razy więcej mieszkańców, od paru lat ledwie przekracza 40 proc. Aż trudno uwierzyć, że niegdyś podstawę gospodarki irlandzkiej stanowiły ziemniaki i że jeszcze ćwierć wieku temu był to słabo rozwinięty kraj rolniczy, uzależniony gospodarczo od Wielkiej Brytanii. W pamięci były jeszcze straszne lata wielkiego głodu 1845-48, kiedy nieurodzaj ziemniaków zdziesiątkował ludność kraju i zapoczątkował emigrację do USA. Dziś Irlandia ma nowoczesną gospodarkę, opartą na wiedzy i nowych technologiach. Swój awans zawdzięcza nie tylko znakomitemu wykorzystaniu szansy, jaka otworzyła się przed nią w roku 1973, gdy weszła do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, poprzedniczki dzisiejszej Unii Europejskiej. Prawdą jest, że do Irlandii napływają i będą napływać pokaźne subsydia w ramach Wspólnej Polityki Rolnej i funduszy dla regionów opóźnionych w rozwoju gospodarczym. Pieniędzy tych jest coraz mniej, ale i tak Irlandia nie stanie się płatnikiem netto w Unii wcześniej niż w 2008 roku. Prawdą jest również, że Irlandczycy przyciągnęli wielkich i licznych inwestorów zagranicznych, ale dokonali tego dzięki wyrzeczeniom socjalnym - zaciskaniu pasa, obniżaniu podatków i konsekwentnym ogromnym nakładom na oświatę. Atrakcyjne stawki podatkowe dla przedsiębiorców w połączeniu z dobrze wyszkoloną siłą roboczą, mówiącą po angielsku, były potężnym magnesem dla firm farmaceutycznych, telekomunikacyjnych i informatycznych z USA i Wielkiej Brytanii. Komentatorzy podkreślają, że gwałtowny rozwój w latach 90. nie nastąpiłby, gdyby wcześniej, w latach 70., na oszczędności i dyscyplinę budżetową nie zgodzili się wszyscy - pracodawcy i związki zawodowe. Teraz do obniżki podatków przy jednoczesnym wzroście publicznych wydatków nie trzeba nikogo w kraju przekonywać - niezadowolona jest za to Bruksela, która w 2001 roku skrytykowała liberalną irlandzką politykę podatkową. Dziś dochodzi do tego, że władze świadomie rezygnują z inwestorów w sektorze motoryzacyjnym - wiedzą, że w przyszłości liczyć się będzie przemysł innowacyjny, a nie oparty na starych technologiach. Wieloletnie wysokie nakłady na oświatę zwracają się teraz z nawiązką. Inwestorzy, świadomi tego, że połowa młodych Irlandczyków kończy obecnie wyższe studia, lokują w Irlandii zakłady zaawansowanych technologii. Atutem Irlandii okazało się to, że nie miała przemysłu ciężkiego, uniknęła więc kłopotów związanych z restrukturyzacją. Tradycyjny i zacofany sektor, czyli rolnictwo, udało się zreformować tak, że produkuje ważne towary eksportowe (choć nie tylko je), a irlandzkie masło ma świetną markę za granicą. Dziś lekarstwa stanowią aż 20 proc. eksportu Irlandii, a elektronika 32 proc. Największy zakład Microsoftu poza USA znajduje się pod Dublinem. Połowa irlandzkiej siły roboczej pracuje w firmach amerykańskich. To zrozumiałe, ponieważ sąsiadująca z Irlandią Wielka Brytania nie weszła do strefy euro, koncernom amerykańskim nastawionym na eksport do państw UE bardziej opłaca się inwestować w Irlandii niż u Brytyjczyków. Po dziesięcioleciach masowej emigracji to Irlandia stała się krajem, do którego ściągają imigranci. Irlandia jest na nich otwarta, bowiem rozwijająca się gospodarka potrzebuje pracowników, a bezrobocie wynosi zaledwie 4,7 proc. Od połowy lat 90. w Irlandii osiedlało się ponad 40 tys. ludzi rocznie. Do ojczyzny wróciła nawet część emigrantów ze Stanów Zjednoczonych. Po trzydziestu latach obecności ich kraju we wspólnocie europejskiej zastali duże zmiany. Ulice Dublinu, niegdyś senne, są barwne i pełne dobrych samochodów, a wieczorami widać elegancko ubranych ludzi, którzy spędzają czas nie tylko w tradycyjnych pubach, ale i modnych restauracjach serwujących kuchnie z całego świata. Za takie przyjemności - podobnie jak za prawie wszystko w Irlandii - trzeba słono płacić, ale Irlandczycy zarabiają dużo. Obok Finlandii Irlandia jest najdroższym krajem strefy euro. Inflacja jest najwyższa w UE i sięga 4,6 proc. Najbardziej doskwiera wzrost cen nieruchomości - zwłaszcza w Dublinie, gdzie pośrednicy żądają astronomicznych kwot.