Kiedy Ireneusz Iredyński uciekał z Kresów w głąb Polski, miał zaledwie sześć i pół roku. Towarzyszyły mu trzy ciotki i babcia. Ojciec był "dwójkarzem", oficerem wywiadu Wojska Polskiego, matka (prawdopodobnie Żydówka) uciekła przed prześladowaniami. Z ojcem spotkał się prawie dziesięć lat później, matkę ostatni raz widział, gdy w 1943 roku wymykała się z rodzinnego domu w Stanisławowie. Wraz z czterema opiekunkami osiedlił się w Bochni. Gdy miał 14 lat, w drzwiach bocheńskiego mieszkania stanął ojciec. Iredyńscy nie mogli się dogadać. Antoni traktował Irka surowo, bo bał się, że ten "zniewieścieje, wychowywany przez kobiety". Kilka miesięcy później zdecydował się na ucieczkę z domu. Zatrzymał się w Krakowie, gdzie utrzymywał się z pieniędzy wysyłanych przez ciotkę i tych wygranych podczas wieczorów pokerowych. Później, w dorosłym życiu, pytany o relacje z Antonim, powie tylko: "Ojciec? Ten pie...ny dwójkarz mnie lał. I słusznie...". Jako 16-latek zadebiutował pierwszym wierszem. Szybko zyskał miano krakowskiego "młodego gniewnego". Skłonności do alkoholu, powodzenie u kobiet i nieokiełznany talent sprawiły, że stał się głównym wrogiem ugruntowanego już środowiska literackiego. "Iredyński urósł fizycznie, rozrósł się i podwyższył, tak więc jest tego świństwa parę kilo więcej" - pisał Sławomir Mrożek w jednym z listów do Stanisława Lema. "Boże, stworzyłeś mnie Polakiem, więc dlaczego nie stworzyłeś mnie Iredyńskim?" - pytał autor "Tanga" kilka lat później. Jeszcze zanim Iredyński wkroczył w dorosłość, poznał swoją przyszłą żonę - Marię Kapelińską, nazywaną przez wszystkich Maszą. Spotkali się pewnego wieczora w krakowskim Teatrze Cricot 2, gdzie Masza, studentka ASP, uczęszczała na próby. Gdy osiągnął pełnoletność, wzięli ślub cywilny i zamieszkali w pokoju w Domu Literatów przy ulicy Krupniczej 22. Starali się o własne mieszkanie, jednak jedna z mieszkanek budynku zaprotestowała, by młode małżeństwo pisarza i malarki miało wchodzić do domu tą samą klatką co ona. Związek nie był łatwy zwłaszcza dla Maszy. Wiecznie imprezujący, cieszący się powodzeniem, 18-letni Irek przyprowadzał do ich pokoju dopiero co poznane kobiety. W końcu zdradzana żona zdecydowała się na ucieczkę do Warszawy pod nieobecność Iredyńskiego. Zawiadomiony o jej wyjeździe pisarz zdążył jeszcze złapać ją na dworcu. "Czekam. Wrócisz" - powiedział, wręczając Maszy bukiet róż. Rok później Irek również wsiadł do pociągu do Warszawy. Tam trafił w środowisko skupione wokół pisma "Współczesność". "Razem czuliśmy się wolni i szczęśliwi. Redakcja, knajpa, kawiarnia w większości zastępowała nam dom rodzinny. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że byliśmy ostatnią cyganerią XX wieku" - wspominał Zbigniew Irzyk. Krytyczniej oceniała ich jedna z publicystek "Życia literackiego", Alicja Lisiecka: "Najzdolniejsi przedstawiciele młodej prozy, ukazującej świat sfrustrowanych nygusów z artystycznej bohemy, egzotykę złodziejską i chuligańską oraz erotykę młodych troglodytów (...) solidaryzują się ze swoimi knajackimi bohaterami, z bandą lumpów, waluciarzy, rzezimieszków i pijaków, zboczeńców i sadystów, którzy wypełniają karty ich książek". W tamtym czasie był już obserwowany przez Służbę Bezpieczeństwa. To nie przeszkadzało mu w codziennych maratonach po warszawskich knajpach. Mimo alkoholizmu nie zapominał jednak o kulturze osobistej. Niejednokrotnie wchodząc do baru, przedstawiał się, po czym pokazywał na siedzącego w rogu mężczyznę ze słowami: "A to mój ubek". Czasem nawet stawiał im kieliszek wódki. Lisiecka swój artykuł o towarzystwie zatytułowała: "Seks, anarchia, literatura". I trudno jej tutaj wytknąć jakiś błąd. Zakrapiana sielanka trwała do 1963 roku. Podczas Plenum KC PZPR Pierwszy Sekretarz Władysław Gomułka trzymał w ręku dopiero co wydany egzemplarz "Dnia Oszusta". "Ten człowiek pisze tak, jak żyje!" - miał wykrzyczeć z mównicy. Od tej pory zaczęła się nagonka na młodego gniewnego. Później spytany o stosunki z wydawcami, powiedział: "Lubię parę pań i kilku panów zatrudnionych w wydawnictwach, uważam ich za ludzi interesujących, inteligentnych i dobrej woli. Z niektórymi nawet bywam na wódce, ale czy to są wydawcy, to nie mam pewności". Dodał również, że jest świadomy tego, że przez krytyczne oceny jednej z recenzentek, wiele z jego tekstów zostało odrzuconych. Miał tutaj na myśli prawdopodobnie wspomnianą już Alicję Lisiecką, która ściśle współpracowała z Gomułką przy usunięciu Iredyńskiego z literackiego obiegu. Do przestępstwa miało dojść 12 grudnia 1965 roku. Iredyński, Edward Bernstein (później Żebrowski), Marek Piwowski i 19-letnia adeptka reżyserii bawili się w jednym z warszawskich klubów. Później od towarzystwa odłączył Piwowski, a reszta udała się do mieszkania, którym niepokorny pisarz opiekował się pod nieobecność gospodarzy. "Było tak, że ta osoba, natychmiast po wejściu do mieszkania przeprosiła nas i powiedziała, że musi pójść do łazienki. Irek jej pokazał, gdzie jest ubikacja i zajęliśmy się rozmową. Jej nie było 5 minut, 10 minut, 15 minut, no i zaniepokoiliśmy się, co się z nią dzieje, czy coś jej się nie stało. Zapukaliśmy, nikt nie odpowiadał. Otworzyliśmy drzwi, a tam złożona na stołeczku leżała jej sukienka i bielizna. Były uchylone drzwi na klatkę schodową" - wspominał Żebrowski. "O dziwo, milicja, która zwykle opornie przyjeżdżała, była już na dole" - dodała Joanna Siedlecka. 18 grudnia w ogólnopolskiej prasie pojawiła się notatka, która informowała o oskarżeniu mężczyzn o próbę gwałtu.