Według wcześniejszych doniesień agencji Reutera zginęło 27 ludzi, a rannych zostało 150. Jak podała wieczorem agencja AFP, powołując się na źródła bezpieczeństwa i medyczne, zginęło 50 (a nie - jak podała wcześniej ta agencja - 19 osób), a rannych zostało w sumie 300. Poniedziałek był dniem najkrwawszych zamachów od 19 marca, kiedy w fali zamachów w wigilię 10. rocznicy inwazji kierowanej przez siły USA zginęło 65 osób. Do zamachów doszło w poniedziałek m.in. w Bagdadzie, Tikricie - rodzinnym mieście Saddama Husajna w północnym Iraku, Samarze i Bakubie (środkowa część kraju), w Kirkuku i Tuz Churmatu (północny wschód), w Faludży (zachód), w zdominowanych przez szyitów Nasirii i Hilli (południe). Najkrwawsze ataki przeprowadzono w Bagdadzie, gdzie w ośmiu wybuchach zginęło według AP łącznie 25 ludzi, a według AFP - 30, a rannych zostało 92. Jak dotąd nikt nie przyznał się do przeprowadzenia ataków, agencje Reutera i AP zwracają jednak uwagę, że skoordynowane zamachy bombowe to częsta taktyka stosowana przez iracką filię Al-Kaidy, znaną jako Islamskie Państwo w Iraku. W sobotę w Iraku odbędą się wybory władz do rad prowincji; będą to pierwsze wybory od wycofania się wojsk amerykańskich w grudniu 2011 roku. Agencje zaznaczają, że dla premiera Nuriego al-Malikiego będą one sprawdzianem popularności przed wyborami parlamentarnymi w przyszłym roku, a także testem skuteczności irackich sił bezpieczeństwa.