I trudno się temu dziwić, skoro jednym z jej głównych uczestników był znany z niekonwencjonalnego zachowania premier Silvio Berlusconi. Rządzący Włochami od 2001 r. skandalista stał na czele prawicowej koalicji "Dom Ojczyźniany", która zmierzyła się z byłym włoskim premierem i przewodniczącym Komisji Europejskiej, bezbarwnym w porównaniu z Berlusconim Romano Prodim i jego centrolewicową "Unią". Obie startujące w wyborach partie stanowiły mieszaninę wielu ugrupowań, dlatego też m.in. żadna z nich nie zdołała wypracować spójnego programu polityczno-ekonomicznego. Dodając do tego zupełny brak charyzmy Prodiego, zwanego ironicznie we Włoszech "Mortadela", wybory te stały się w rzeczywistości, jak słusznie komentował brytyjski "Guardian", referendum "za" lub "przeciw" kontrowersyjnemu Berlusconiemu, o którym Prodi miał się wyrazić, że ma mentalność "telewizyjnego sprzedawcy dywanów". Rezultat przeprowadzonej 9 i 10 kwietnia elekcji nie był znany jeszcze długo po zakończeniu głosowania. W trakcie liczenia wszystkich głosów okazało się, że oba ugrupowania idą łeb w łeb, w rezultacie czego co chwila ogłaszano zdezorientowanym Włochom, że wygrała prawica, a zaraz potem że lewica. Ostatecznie koalicja Prodiego zwyciężyła przewagą zaledwie dziesiętnej części punktu procentowego, co dało jej większość 340 mandatów w Izbie Gmin i 158 w Senacie. Mimo protestów i gróźb Berlusconiego, że zaskarży wyniki do sądu, Romano Prodi 17 maja formalnie objął władzę w kraju. Komentatorzy zgodnie uznali te wybory za koniec ery "Il Cavaliere" (jak określany jest przez rodaków Berlusconi). Powszechnie zarzucano mu, że zachowywał się jak zapatrzony w siebie latynoski dyktator, wykorzystujący pełniony urząd do własnych interesów. Ten medialny magnat, właściciel klubu AC Milan i najbogatszy człowiek we Włoszech zasłynął m.in. z publicznego przyrównania się do Chrystusa i Napoleona oraz zamiłowania do pielęgnacji swej urody, poddając się kosztownym operacjom plastycznym i zabiegom przeszczepu włosów. Za sukces jego rządów uznaje się obniżenie poziomu bezrobocia (do 7,8%) i zainicjowanie wielu inwestycji (autostrady, linie szybkich kolei). Ponadto sam "Cavaliere" dodaje z dumą, że to za jego rządów wzrosła średnia długość życia przeciętnego Włocha. Wszystkie te osiągnięcia nie przesłoniły jednak wyborcom licznych niepowodzeń. Berlusconi nie zdołał m.in. zapobiec drastycznemu wzrostowi cen w kraju, obniżeniu konkurencyjności włoskich produktów, wzrostowi długu publicznego (trzeci co do wielkości na świecie) oraz stagnacji włoskiej gospodarki. Większość miała mu też za złe wplątanie Włoch w wojnę iracką. Skutkiem wyborczego sukcesu Prodiego stało się odejście od proamerykańskiej i probrytyjskiej linii Berlusconiego, na rzecz ściślejszego sojuszu z Francją i Niemcami. W polityce wewnętrznej wielkie nadzieje na poprawę sytuacji wzbudził natomiast nowo mianowany minister finansów Padoa Schioppa. Pesymiści, a raczej realiści, nie wróżą jednak rządowi Prodiego długiego żywota. Zwycięska koalicja, której Prodi jest właściwie jedynym zwornikiem, składa się aż z 9 partii, wśród których znajdują się zarówno radykalni komuniści, jak i członkowie włoskiej chadecji. Za rychłym upadkiem rządu przemawia także tradycja włoskiego parlamentaryzmu: średnia długość gabinetu wynosi w tym kraju 11 miesięcy, a pierwszy rząd Prodiego z lat 1997-98 roku przetrwał zaledwie 850 dni i został obalony przez komunistów, z którymi Prodi jest teraz w koalicji. Jak na ironię, dotąd tylko znienawidzonemu przez lewicę Berlusconiemu udało się rządzić przez całą 5-letnią kadencję. Jedynie od talentów politycznych nowego premiera zależeć będzie czy zdoła powtórzyć na tym polu rekord swojego poprzednika. Michał Stempij