Przemawiając we wtorek przez 45 minut w Stowarzyszeniu Oficerów Wojska w Waszyngtonie, Bush przedstawił Al-Kaidę jako przeciwnika wyznającego totalitarny światopogląd i zmierzającego do przywrócenia muzułmańskiego kalifatu na obszarach "od Europy i Afryki Północnej do Azji Południowo-Wschodniej" - To jest wielka ideologiczna walka XXI stulecia i nasze pokolenie musi ją wygrać. (...) Oto słowa Osamy bin Ladena: "Śmierć jest lepsza niż życie na tym świecie z niewiernymi wśród nas". Radykałowie z Al-Kaidy zadeklarowali bezkompromisową wrogość wobec wolności. Jest głupotą sądzić, że można z nimi negocjować - powiedział Bush. - Bin Laden wyraził swe zamiary tak jasno, jak niegdyś Lenin i Hitler - dodał. Bush ponownie porównał islamski ekstremizm do hitleryzmu i komunizmu, ale - jak zwrócili uwagę obserwatorzy - nie nazwał tym razem islamskich terrorystów "islamo-faszystami", jak w poprzednim wystąpieniu. Podobnie jak Al-Kaidzie, zrzeszającej muzułmanów-sunnitów, Bush wiele miejsca poświęcił tym razem szyickiej "Partii Boga" (Hezbollah), terrorystycznej organizacji działającej w Libanie i sponsorowanej przez Iran. Przypomniał, że chociaż nie zaatakowała ona USA na ich terytorium, jest odpowiedzialna m.in. za zamach na koszary amerykańskich marines w Bejrucie w 1983 r., w którym zginęło 241 żołnierzy. Prezydent podkreślił następnie, że Iran stanowi zagrożenie dla pokoju światowego, ma ambicje opanowania całego regionu Zatoki Perskiej i zaatakowania Izraela. Oświadczył, że nie pozwoli, aby reżim irański wszedł w posiadanie broni atomowej. Jak poprzednio, Bush przekonywał także, że Irak pod rządami Saddama Husajna zagrażał pokojowi i Ameryce i usunięcie dyktatora było niezbędne. Nie można w związku z tym - argumentował - pospiesznie wycofywać się z Iraku, dopóki nie pozostawi się tam rządu gwarantującego, że kraj ten nie stanie się ośrodkiem terroryzmu.