Długa seria eksplozji nastąpiła wieczorem, wkrótce po rozpoczęciu przez strażaków akcji gaszenia pożaru, jaki wybuchł wewnątrz magazynu. Potężne detonacje trwały przez wiele minut. - Przypominało to bombardowanie - twierdzą naoczni świadkowie. Holenderska telewizja podała, że ogień przeniósł się na pobliski browar Grolsch. Zagrożony pożarem był też duży supermarket. Premier Holandii Wim Kok zażądał "pogłębionego i niezależnego śledztwa" w sprawie przyczyn katastrofy w holenderskim Enschede, gdzie w wybuchu fabryki ogni stucznych w sobotę zginęło 20 osób, a według najnowszych danych już ponad 500 jest rannych. Jak na razie zidentyfikowano 13 ciał, wśród których znajduje się czterech strażaków. Rannych jest 541 osób, z czego 55 przebywa w szpitalach, a 11 na oddziałach intensywnej terapii. Rano szef rządu holenderskiego przybył na miejsce tragedii. - To najstraszniejsza rzecz, jaka może się zdarzyć. Pozostaje tylko pytanie: jak mogło do tego dojść? - powiedział wstrząśnięty premier. Do Enschede przyjechała również królowa Holandii Beatrix. Rano ratownicy poinformowali, że spod gruzów zawalonego budynku dało się słyszeć stukanie, być może pochodzące od osób, które przeżyły katastrofę. Według informacji mediów holenderskich, eksplozja zniszczyła około 400 domów, a setkom innych grozi zawalenie. W akcji ratunkowej uczestniczą ekipy z Holandii i pobliskich Niemiec. Istnieją obawy, że liczba ofiar śmiertelnych katastrofy może jeszcze wzrosnąć. Miasto i okolice zostały ogłoszone obszarem klęski żywiołowej. Tragedia zmusiła do ewakuowania 2 tys. spośród 148 tys. mieszkańców Enschede.