Mocne, bo musi przetrwać nie tylko codzienność emigracyjną - ale i pokonać różnice kulturowe. Bo przecież bardzo często uczucie nie zna narodowości. To, że emigranci szukają miłości tam, gdzie rzucił ich los nie jest niczym dziwnym. Żyjąc w obcej kulturze, wśród obcych ludzi, obyczajów, często mając problemy z językiem i będąc wyłączonym z normalnego codziennego życia "tubylców", nawet podświadomie szuka się ciepła i bliskości innej osoby. Miłość na odległość Psychologowie podkreślają, że zdecydowana większość decydujących się na emigrację, a będących w związkach, nie zdaje sobie po prostu sprawy, że wyjazd może zmienić wszystko. Rozłąka, brak pewnej przyszłości, kontakty tylko na odległość sprawiają, że uczucie zaczyna gasnąć, a przysłowia, że rozłąka wzmacnia raczej nie znajdują miejsca w rzeczywistości. Część socjologów alarmuje, powołując się na ośrodki badawcze, że w 2010 roku ponad 700 tysięcy polskich par będzie żyć "na odległość". Zdaniem specjalistów, próbę czasu przetrwa tylko co trzeci. Jednak - czy zawsze można mówić o tym, że będą tego tylko złe skutki - patrząc na niektóre pary, które poznały się chociażby tutaj, na północy Irlandii, można przypuszczać, że nowe miłości mogą potoczyć się całkiem dobrze... Emigracja brutalnie weryfikuje uczucie Karolina ma 24 lata. Przyjechała do Irlandii Północnej trzy lata temu. Na początku mieszkała kątem u znajomych, potem - kiedy przyjechał do Belfastu jej ówczesny narzeczony wynajęli małe mieszkanko. Udało im się znaleźć pracę, ona pracowała w supermarkecie, on trafił do jednej z tutejszych fabryk. I jak na początku było sielankowo, tak po pewnym czasie zaczęło się psuć. - Teraz myślę, że ten wyjazd po prostu pokazał nam że do siebie nie pasujemy - opowiada Karolina. - W Polsce cały czas obracaliśmy się w towarzystwie licznych znajomych, cały czas coś się działo i tak naprawdę nie mieliśmy chyba czasu, by zastanowić się, czy tak naprawdę dobrze jest nam razem i czy pasujemy do siebie. Kiedy pojawiła się proza życia, Tomek zmienił się. Nagle okazało się, że całymi dniami po pracy nie bardzo mamy o czym rozmawiać, znikła gdzieś ta iskra, ta chemia która nas łączyła. Potem ja znalazłam lepszą pracę, Tomek jakoś nie potrafił się odnaleźć i któregoś dnia po prostu stwierdziliśmy, że to koniec. On postawił sprawę jasno - albo wracam z nim do Polski i będzie "jak dawniej", albo wraca sam. No i zostałam. Nie chciałam, by było "jak dawniej". Zrozumiałam, że to nie to... Wesele po polsku To było półtora roku temu. Pół roku później Karolina umówiła się na pierwszą randkę z Allanem, Irlandczykiem, kolegą z nowej pracy. - Początkowo w ogóle nie zwracałam na niego uwagi, ale nagle doszło do mnie, że zachowuje się wobec mnie bez tego, spotykanego tu często wśród miejscowych, lekko pogardliwego podejścia do cudzoziemców - opowiada Karolina. - Był uprzejmy, ale nie narzucał się. A kiedy spotkaliśmy się kilka razy, nagle coś się pojawiło... Teraz mieszkają razem, Karolina uczy Allana polskich słówek i powoli zaczynają myśleć o tym, by zalegalizować swój związek. - Oczywiście w Polsce - zastrzega Karolina. Allan tylko się uśmiecha na myśl o weselu w Polsce. Karolina zabrała go na wakacje do ojczyzny, by poznał jej rodziców no i rodowity mieszkaniec Belfastu zobaczył bardzo dobrze, jak wygląda polska gościnność. Synek Moniki i Davida ma już ponad dwa lata. Monika przyjechała do Irlandii Północnej z pierwszą falą emigracji. Przyjechała do siostry, uciekając w ten sposób od zupełnie nieudanego małżeństwa. - Mąż pił, bił mnie, do tego jeszcze straciłam pracę, a w moim małym miasteczku nie było szans na cokolwiek - opowiada. - Najpierw wyjechałam, po to, by ratować małżeństwo. Myślałam, że ta sytuacja jakoś nim wstrząśnie, że jakoś wszystko się ułoży. Nic z tego nie wyszło, mąż jeszcze narobił wielkich długów po moim wyjeździe. Gdyby nie pomoc rodziny, której udało się załatwić z prawnikami szybki rozwód nie wiem, czy byłabym teraz taka szczęśliwa... Tu jest mój dom, tu jest mi dobrze... Monika jest szczęśliwa, bo marzyła o dziecku. Dziękuje opatrzności, że w poprzednim związku nie miała dzieci. David - twierdzi Monika - jest najcudowniejszym ojcem na świecie. Poznali się przez znajomych z pracy, najpierw były niezobowiązujące rozmowy, potem wspólne spacery nad Belfast Lough, potem pojawiła się miłość. I chociaż Monika do dzisiaj ma wciąż problemy z językiem, to jakoś z Davidem potrafią porozumieć się bez problemów. - Czytamy sobie w myślach - śmieje się David, który - jak sam żartuje jest też takim dzieckiem z mieszanego - pół szkocko, pół irlandzkiego związku. - Monika a ja też rozumiem, jak ona czasem złości się na mnie po polsku... Do Polski na pewno nie będą wracać. - Tu jest teraz mój dom, tu jest mi dobrze.... Nie zawsze jednak jest tak różowo. Alicja trzy lata temu poznała Niala. Uczucie było tak silne, że na ślub zdecydowali się po trzech miesiącach. Teraz właśnie się rozwodzą. Niby dobrze im się powodziło, niby wszystko było ok, tylko okazało się nagle, że mogą mieć poważne problemy, by mieć dzieci. I szybko okazało się, że brak możliwości dokładnego wyrażania emocji stał się nie do przejścia. Zaczęły się awantury, związek się rozpadł. - To się mogło stać wszędzie, ale na pewno tutaj było to o wiele bardziej trudne - mówi Alicja. Gdy singlowi zaczyna czegoś brakować... Dlatego czasem jest jeszcze inaczej: Jacek przez lata był zatwardziałym singlem. Mieszkając przez ponad cztery lata w Belfaście nie stronił od uciech kawalerskiego życia, ale z czasem czegoś zaczęło mu brakować. - W pewnej chwili zacząłem łapać się na tym, że chociaż nabijałem się z kolegów, którzy musieli wracać do domu bo żony albo i nawet dzieci czekają, to czegoś mi zabrakło - mówi. - Teraz staram się znaleźć, ale z Irlandkami jakoś trudno o odpowiednie zrozumienie. Może właśnie dlatego spotyka się od kilku tygodni z Hiszpanką, która przyjechała tu na stypendium. Nie myśli za bardzo o przyszłości, cieszy się chwilą. Mówi, że rozumieją się dobrze, bo obydwoje są tu z zewnątrz. Szymon Kiżuk