Katarzyna Pawlicka, Interia: Od śmierci Barbary Ubryk minęło ponad 120 lat. Co sprawiło, że zainteresowała się pani tym tematem? Natalia Budzyńska: - Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Barbarze Ubryk - chorej psychicznie zakonnicy przetrzymywanej przez współsiostry w zamknięciu przez 20 lat - jej historia zaintrygowała mnie na tyle, że postanowiłam ją zgłębić. - Najpierw zaczęłam czytać wszystko to, co było dostępne w internecie, m.in. pojawiające się co jakiś czas artykuły z prasy kolorowej, i zauważyłam, że znajduje się w nich mnóstwo sprzecznych informacji. Tragiczna historia Barbary obrosła w mity, zrobiono z niej tanią sensację opartą na przekłamanych informacjach sprzed wieku. Dlatego postanowiłam dotrzeć do prawdy o tym, co spotkało tę kobietę. Barbara Ubryk stała się bohaterką masowej wyobraźni nie tylko w Polsce, ale też za granicą. W Lizbonie wychodziły romanse z zakonnicą o tym imieniu i nazwisku w roli głównej! - W Lizbonie, Filadelfii, Toronto, Wiedniu... Czy informacja o chorobie psychicznej Barbary była powszechnie dostępna? - W Krakowie, gdzie żyła Ubryk, owszem. "Obłąkana zakonnica była przetrzymywana przez lata w haniebnych warunkach i całkowitej izolacji przez współsiostry" - pisano w artykułach prasowych. Trzeba przyznać, że krakowskie dzienniki relacjonowały sprawę całkiem rzetelnie. Zupełnie inaczej potraktowali tę tragiczną historię autorzy wydawanych wówczas na całym świecie broszur. Nurt literatury jarmarcznej, romansowej, często softpornograficznej, i przy okazji skrajnie antyklerykalnej, odkryłam w trakcie pracy nad książką. - Bohaterka tych, wydanych w broszurowej formie, powieści jest najczęściej zupełnie zdrową, ale np. zakochaną zakonnicą, prześladowaną, zamykaną, a nawet gwałconą przez księży czy zakonników będących w zmowie z przełożoną zakonu. Albo uwięzioną hrabianką, która wdała się w niebezpieczny romans i została nakryta na próbie ucieczki. Zgadza się wyłącznie imię i nazwisko Barbary oraz to, że była karmelitanką. Reszta to wytwór wyobraźni autorów, którzy dopisywali jej arystokratyczne korzenie, snuli historie miłosne, łączyli ją z braćmi czy ojcem ówczesnej przełożonej Marii Wężyk. Te opowieści były wznawiane do początku XX wieku. We Włoszech w dużych miastach grano spektakl uliczny na motywach tej historii aż do lat 20. Skąd tak wielka potrzeba eksploracji tematu? Była związana z klimatem intelektualnym albo społecznym panującym w drugiej połowie XIX wieku? - W okresie gdy ta sprawa wyszła na jaw, czyli w latach 60. XIX wieku, nurt liberalny, antymonastyczny, antypapieski, antyklerykalny był bardzo wyraźny w całej Europie. Nawet w Austrii, uważanej za kraj konserwatywny i katolicki, dominowały postawy skrajne. Dzisiaj jest raczej nie do pomyślenia, że ktokolwiek ze znanych dziennikarzy pisze artykuł, w którym nazywa zakonników splugawionym robactwem. Wtedy takie obelgi się zdarzały, na przykład przy okazji tej konkretnej sprawy. Właśnie w Krakowie. W którym zresztą wybuchły zamieszki, gdy tylko mieszkańcy dowiedzieli się, w jakich warunkach była przetrzymywana Barbara. - Kraków był wówczas nazywany "małym Rzymem", miastem kościołów. Cała elita: arystokracja, palestra, profesorowie UJ, była zaangażowana w życie Kościoła. Notable zasiadali w pierwszych rzędach na uroczystych mszach, pomagali Kościołowi w organizowaniu akcji charytatywnych. Tymczasem na wieść o tym, co wydarzyło się u karmelitanek, wybuchły takie antyklerykalne rozruchy, jakie do dziś się w Polsce nie powtórzyły. O Krakowie pisano w liberalnej prasie zagranicznej, że dał przykład, w jak zdecydowany sposób należy pokazywać stosunek do Kościoła. A pokazywano tak, że sprawy wymknęły się spod kontroli: tłum chodził od klasztoru do klasztoru, wybijał okna, demolował, atakował osoby duchowne. Na przykład przełożonego jezuitów dotkliwie pobito. Więcej o książce "Ja nie mam duszy. Sprawa Barbary Ubryk, uwięzionej zakonnicy, której historią żyła cała Polska" Natalii Budzyńskiej przeczytasz TUTAJ. ***Zobacz także***