Główna konkluzja memoriał, zatytułowanego "Polityczne tło katastrofy smoleńskiej", zakłada, że nie doszłoby do katastrofy smoleńskiej, gdyby nie polityka premiera Donalda Tuska, polegająca na dyskredytowaniu Lecha Kaczyńskiego i oszczędzaniu na bezpieczeństwie najważniejszych osób w państwie. - Insynuacje i bzdury, które są powtarzane nie po raz pierwszy. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, z faktami - tak Halicki skomentował stwierdzenia zawarte w memoriale. - To nie zasługuje na najmniejszą uwagę czy analizę kogokolwiek - dodał. Ocenił, że należy się spokojnie zastanowić nad przyczynami katastrofy, w tym nad: warunkami atmosferycznymi w czasie lotu i "naciskiem na pilotów, który zresztą jest widoczny w stenogramach" (z rozmów w kabinie pilotów), a także kompletowaniem delegacji, "mobilizowaniem do udziału w niej osób, które w ogóle nie powinny być jej członkami, jak na przykład prezes NBP, a które towarzyszyły głowie państwa na zaproszenie prezydenta". Jak zaznaczył, "autor tego dokumentu na pewno tego nie uczynił". "(Autor memoriału) jest osobą, która na pewno rzeczywistości nie analizuje, tylko wypisuje stek insynuacji i pomówień" - ocenił Halicki. Zdaniem Halickiego piątkowe spotkanie "to nie jest ani obywatelskie zgromadzenie ani gremium, które mogłoby sprawę katastrofy smoleńskiej wyjaśnić". - Od tego jest prokuratura i odpowiednie instytucje, by społeczeństwo poznało prawdę i przyczyny katastrofy - podkreślił. Odnosząc się do stwierdzenia zawartego w dokumencie, że nie doszłoby katastrofy, gdyby do Katynia udała się jedna polska delegacja z prezydentem na czele i z udziałem premiera, zaznaczył, że delegacja na czele z premierem Donaldem Tuskiem, która była 7 kwietnia w Katyniu, "mogła być wspólną polską reprezentacją". Odnosząc się do zarzutu, że nie byłoby tragedii smoleńskiej, gdyby nie "systematyczne marginalizowanie oraz propagandowe dyskredytowanie i zniesławianie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego", Halicki powiedział: "gdyby prezydent (Lech Kaczyński) zachowywał się inaczej, miałby i reputację, i autorytet, i pożądaną akceptację ze strony społeczeństwa". - Nikt społeczeństwu nie zabrania akceptować osoby tak ważnej i tak publicznej jak głowa państwa - zaznaczył. Jak dodał, "autorytet prezydenta, mówiąc delikatnie, nie był najwyższy". Zwrócił uwagę, że w sprawie przygotowania zarówno wizyty prezydenta w Katyniu (10 kwietnia), jak i wcześniejszej premiera odbyło się wspólne posiedzenie sejmowych komisji administracji i spraw wewnętrznych oraz komisji spraw zagranicznych. Podkreślił, że było ono transmitowane przez stacje telewizyjne, "na żywo bez żadnych ograniczeń". - Uczestniczyli w tym posiedzeniu również licznie posłowie opozycji, łącznie z pierwszym detektywem w tej sprawie posłem Antonim Macierewiczem. Zadawali pytania - powiedział. Jak podkreślił, w czasie posiedzenia "wszystkie informacje jasno wskazywały, że zabezpieczenie obu wizyt - premiera i prezydenta - było identyczne, podobnie identyczne były procedury". Komentując tezę autorów memoriału, że po katastrofie Tusk i inni ważni politycy PO "dopuścili się błędów i zaniechań, które drastycznie zmniejszyły szansę rzetelnego ustalenia przyczyn katastrofy", Halicki ironizował: "Autorzy tego dokumentu znają już ustalenia prokuratury, bo inaczej nie mogliby tego napisać w trybie dokonanym". Podkreślił, że prokuratura jest niezależna od rządu.