Plan ten już miał spowodować spore podziały w waszyngtońskiej administracji. Według gazety plan zakłada, że powojenny, tymczasowy iracki rząd będzie się składał z 23 ministerstw, kierowanych przez Amerykanów. Każdy resort będzie miał czterech irackich doradców, wyznaczonych również przez Amerykanów. Swoją władzę nad Irakiem nowy rząd będzie przejmował systematycznie: miasto po mieście, region po regionie - w miarę przejmowania kontroli nad krajem przez wojska koalicyjne. "The Guardian" donosi, że w oczekiwaniu na upadek dyktatora z Bagdadu członkowie przyszłego irackiego rządu zaczęli już przybywać do sąsiedniego Kuwejtu. Rozdawaniem posad w nowym, tymczasowym rządzie zajmują się, rzecz jasna, Amerykanie, a przede wszystkim zastępca sekretarza obrony, Paul Wolfowitz. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych jego decyzji jest sprawa Ahmeda Chalabi, szefa opozycyjnego Irackiego Kongresu Narodowego. Chalabi to ulubiony iracki opozycjonista Pentagonu, a zwłaszcza szefa resortu obrony Donalda Rumsfelda. Dużo mniej zaufania do Chalabiego mają Departament Stanu i CIA. Chalabi: - Możemy przejąć władzę tuż po wojnie. "The Guardian" pisze, że Chalabi liczył na stanowisko premiera w powojennym rządzie Iraku i jest głęboko rozczarowany, ponieważ Amerykanie przewidzieli dla niego - byłego bankiera - zaledwie stanowisko doradcy w przyszłym Ministerstwie Finansów. Niezadowoleni są także inni członkowie opozycyjnego Irackiego Kongresu Narodowego. Nie jest naszym zamiarem doradzać amerykańskim ministrom w Iraku. Naszym zdaniem to nie Amerykanie powinni kierować rządem tymczasowym - powiedział gazecie jeden z członków Irackiego Kongresu Narodowego.