W poniedziałek, na PGE Stadionie Narodowym odbyło się - zorganizowane przez Fundację Kazimierza Górskiego - spotkanie z okazji 45-lecia zdobycia medalu mistrzostw świata przez piłkarską reprezentację Polski. Z legendarnej drużyny pojawili się: Henryk Kasperczak, Włodzimierz Lubański, Grzegorz Lato, Władysław Żmuda, Lesław Ćmikiewicz, Mirosław Bulzacki, Jan Domarski, Zygmunt Kalinowski, Zdzisław Kapka, Marek Kusto, Roman Jakubczak i trener Andrzej Strejlau. Wspomnieniom nie było końca. Uroczystość uświetnił film ze skrótami meczów z eliminacji do mistrzostw świata oraz z samego mundialu. Po bramkach, które niektórzy widzieli już setki razy, rozlegały się brawa. Największe dostał Grzegorz Lato za gol strzelony - po dynamicznym rajdzie - Brazylii w meczu o 3. miejsce. - Szanowni Państwo ja tak szybko nie biegałem. To były inne kamery - mówił pełen dobrego humoru były prezes PZPN. Olgierd Kwiatkowski, Interia: Zażartował pan po filmie pokazanym z okazji 45-lecia medalu mistrzostw świata kadry Kazimierza Górskiego, że pan wcale nie był taki szybki, że to kamery dawały takie wrażenie. Jak to było z tą pana szybkością? Grzegorz Lato, były reprezentant kraju, dwukrotny medalista mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, w latach 2008-2012 prezes PZPN: Niektórzy rodzą się z pewnymi wadami, inni z zaletami. Miałem wrodzoną wytrzymałość szybkościową. Dziś pokazywany był fragment naszych meczów z 1974 roku. Ostatnia minuta meczu z Brazylią. Potrafiłem jeszcze przyśpieszyć na 40 metrach, wyjść na sam na sam i bramkarz obronił mój strzał czubkiem nogi. To mój jeden z największych atutów - szybkość. Mówiąc żartem, patrzę dziś na mecze Ekstraklasy i z politowaniem oglądam niektórych zawodników, na to, w jaki sposób się poruszają. Przerzucam na ligę angielską i mówię, że chyba tam, w tej Anglii mają stare kamery, które przyśpieszają bieg zawodnika, a my mamy nowe i wszystko jest prawdziwe. Ale mówiąc tak bardziej poważnie: w reprezentacji Polski ciężko pracowaliśmy, również nad szybkością. Mieliśmy w sztabie trenera lekkoatletycznego, który dbał o naszą wytrzymałość i szybkość. Stosowaliśmy specjalne metody, by poprawić szybkość. Oczywiście, niektórzy mają naturalną szybkość, ale część trzeba wypracować. Sygnałem, że to wszystko zdaje egzamin były igrzyska olimpijskie w Monachium, gdzie Polska zdobyła złoty medal. Ja grałem tam niewiele, raptem 45 minut z Danią, ale grałem. Wszedłem do drużyny. Lubi pan spotykać się z kolegami z drużyny Górskiego? - Trochę sobie powspominamy, pożartujemy, pośmiejemy się. Czas leci. Chociażbyśmy przybili wskazówki zegara, życie idzie naprzód. Pomału niektórzy z nas odchodzą. Nie ma: Kazia Deyny, Zbigniewa Guta, Andrzeja Fischera. Odeszli. A ci co pozostali, starzeją się. Powtarzam często, że dzieciństwo jest wspaniałe, młodość rewelacyjna, ale naszemu Stwórcy coś nie wyszło z tą starością. Cieszymy się tym bardziej, kiedy jest okazja się spotkać. Patrząc dziś na ten ekran i film z fragmentami z naszych meczów z 1974 roku to się łezka w oku zakręciła. To już 45 lat! Kibice pamiętają. Przez kilkadziesiąt minut składał pan autografy, podpisywał zdjęcia reprezentacji z 1974 roku. - Dziś to było mało tego. Często jeżdżę po szkołach. Rozdaje również tysiące zdjęć na różnych piknikach, turniejach młodzieżowych. Są organizowane spotkania. Uczniowie potrafią zagonić mnie w kozi róg swoimi pytaniami. Znają się na piłce. Dostaję dużo próśb o podpisy z zagranicy. Przysyłają mi listy z kopertą i ze zdjęciami, na ogół na adres PZPN. Ja dodatkowo wkładam swoje zdjęcia i odsyłam. Dziś idolami w Polsce są: Lewandowski, Błaszczykowski, Piątek... Jak pan ocenia obecną reprezentację? - Michał Żewłakow rozegrał w kadrze o jeden mecz więcej niż ja. Dziennikarze powiedzieli mu o tym, mówiąc, że prześcignął prezesa. On sam odpowiedział, że co z tego, skoro nie ma żadnych wyników w reprezentacji. Niektórzy piłkarze z naszych czasów mają o połowę mniej występów niż Żewłakow, Błaszczykowski i Lewandowski, ale proszę zobaczyć co osiągnęli. Zdobywali medale mistrzostw świata, medale olimpijskie. To jest kapitał, o którym obecni zawodnicy mogą pomarzyć. Robert Lewandowski nie zbawi polskiej reprezentacji? - To zdecydowanie nasz najlepszy zawodnik, ale sam Robert nie wygra meczu. My - kadra Górskiego - nie mieliśmy słabych punktów. To była wyrównana drużyna od bramkarza przez obronę, pomoc aż po atak. Kazio Deyna był wspaniałym rozgrywającym, świat o tym wiedział, jak go przypilnowali to zastępowali go albo Zygmunt Maszczyk albo Henryk Kasperczak. Boczni obrońcy - Antoni Szymanowski i Adam Musiał. Co oni potrafili zagrać! A w środku? Dwóch zwierzaków - Jurek Gorgoń i Władek Żmuda. W napadzie był Andrzej Szarmach, Janek Domarski, Robert Gadocha i ja. Na ławce siedzieli: Kazio Kmiecik, Marek Kusto, Zbyszek Kapka. To była plejada gwiazd. Wysyp talentów. Ta reprezentacja powstawała kilka lat, zaczęło się od młodzieżówki. Mieliśmy bardzo utalentowaną młodzież i odważnych trenerów, którzy nie bali się na nią stawiać. Ci piłkarze szybko grali w lidze. Dziś, gdy słyszę trenera, że ten chłopak ma 20 lat i jeszcze ma czas, by zagrać w pierwszym zespole, to ze śmiechu pękają mi kąciki ust. Wróćmy jeszcze do Lewandowskiego, co napastnik Bayernu ma, czego może nie miał pan w czasach swojej kariery? - On jest typowym snajperem. Wykorzystuje okazje. I ja grałem w Stali Mielec, a on gra w jednym z najlepszych klubów na świecie. Tam ma mu kto dogrywać piłki. Wystarczy, że zagra w reprezentacji i go pokryją i ma już kłopoty. W Bayernie każdy wie, gdzie, co i jak ma podać. Świetni piłkarze. Ale to super chłopak. Za to co robi, zdejmuję przed nim z szacunku czapkę z głowy. W reprezentacji ma 60 strzelonych bramek. Na pewno mieści się w pierwszej trójce najlepszych napastników na świecie. Z rozrzewnieniem wspomina pan czasy kadry Górskiego, a jak pan odnosi się do czasów swojej prezesury w PZPN, w latach 2008-2012? Chce pan w ogóle o tym mówić? - Objąłem to stanowisko po Michale Listkiewiczu. To był czas po wielkich aferach korupcyjnych. Tylko ja dziś pytam, co miał to tego PZPN? To nie PZPN korumpował sędziów. Robili to niektórzy piłkarze, trenerzy, działacze klubowi. PZPN nie przychodził do sędziego i nie dawał mu pieniędzy. To wszystko było trudne do wykrycia, w związku nie mieliśmy wydziału śledczego. Wyrzucić sędziego, klub? To nie było takie łatwe. Są sądy, prokuratura. Obowiązuje zasada domniemania niewinności. W tym wszystkim pojawiło się za dużo polityki. Przygotowywaliśmy się organizacji mistrzostw Europy w 2012 roku. Politycy chcieli się wepchać do organizacji. Zapomnieli o jednym, że odpowiada za to w Polsce UEFA i PZPN a na Ukrainie UEFA i Ukraiński Związek Piłkarski. Od tego nie ma odstępstw. Nie żałuje pan tego, że był pan prezesem PZPN? - Pyta mnie o to wielu ludzi. Jeżeli miałbym jakiś brud za paznokciami, wyprowadziliby mnie w świetle kamer w kajdankach. Ale okazuje się, że Lato nie bierze. Jak pan patrzy na dokonania swojego następcy Zbigniewa Bońka? - Bardzo dobrze. Zaczął ósmy rok pracy na tym stanowisku. Więcej nie może, zgodnie z Ustawą o Sporcie. Prezes nie może być dożywotni, choć Blatter był prezesem FIFA 25 lat, tylko jak to się skończyło? Nie mam żadnych problemów ze Zbyszkiem. To mój kolega z boiska, razem graliśmy na mistrzostwach świata w Argentynie, razem zdobywaliśmy medal na mundialu w Hiszpanii. Przeżywaliśmy wspaniałe chwile. Mamy dobry kontakt. Jest też coś, co nas łączy jako prezesów. Zarówno Zbyszek, jak i ja nie mieliśmy z reprezentacją wyników. Tylko że Zbyszek i ja nie gramy, a wy - dziennikarze - chcecie rozliczać nas za ten brak wyników. Lepiej rozliczcie Banasia. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski