Jest rok 1942. Wielka Brytania odparła atak Hitlera i zatrzymała jego marsz ku całkowitej dominacji w Europie. Świeża pamięć o nalotach i atakach rakietowych na Londyn, oraz obawa przed użyciem przez nazistów broni chemicznej, pchnęła Brytyjczyków do opracowania własnej technologii tego typu. Skoro Hitler złamał szereg postanowień podpisanych po I Wojnie Światowej, to dlaczego miałby nie złamać zakazu używania toksyn i gazów bojowych? Plan był prosty: jeśli Niemcy faktycznie mają zamiar użyć broni chemicznej, należy zrobić dokładnie to samo, tylko przed nimi. Wojskowi specjaliści stwierdzili, że najlepiej nada się do tego Bacillus anthracis, bakteria powodującą zakaźną i śmiertelnie niebezpieczną chorobę zwaną potocznie wąglikiem, która skutecznie może dostać się do organizmu ludzkiego przez układ oddechowy, pokarmowy czy skórę. Chory umiera w potwornych męczarniach już 2, 3 dni po infekcji. Szczep bakterii, jaki zastosowano nosił nazwę Vollum 14578 od nazwiska mikrobiologa, który opracował śmiertelną broń. Jako miejsce do testów wybrano małą i niezamieszkaną wyspę Gruinard na północy Szkocji. W czasie wojny armia miała możliwość zajmowania terenów w celach militarnych, więc pozyskano ją bez problemów. Z przyczyn oczywistych nie można było przeprowadzić ćwiczeń na ludziach. Sprowadzono więc 80 owiec, które aż do samego końca nie miały pojęcia, jaki straszliwy los je czeka. Wróg nie siedział z założonymi rękami, więc należało działać szybko. Niemal natychmiast po przetransportowaniu zwierząt na Gruinard, zrzucono bomby wypełnione zakaźnymi mikrobami. W ciągu kilku dni owce zaczęły umierać w męczarniach. Cały eksperyment został sfilmowany, jednak materiał był ściśle tajny aż do 1997 roku, kiedy zdecydowano się go upublicznić. Ostrożnie, zawiera nieco drastyczne sceny. Po przeanalizowaniu wyników testów, naukowcy zdali sobie sprawę z tego, że wąglik nie będzie odpowiednią bronią przeciwko nazistom. Pomimo tego, że atak byłby zabójczo skuteczny, w miejscu nalotu pozostawiał chemiczny odpad. Skażenie terenu po bombardowaniu ładunkami wypełnionymi bakterią byłoby tak duże, że całe miasta nie nadawałaby się do zamieszkania przez dziesiątki lat albo i dłużej. Tak też stało się wypadku Gruinard. Wojsko podjęło kilka prób dekontaminacji wyspy, ale na próżno, jedynym wyjściem było więc jej zamknięcie i odcięcie od świata. Nikt wtedy nie podejrzewał, że Gruinard będzie skażone przez 48 kolejnych lat. Dopiero w latach 80. grupa, podająca się za mikrobiologów, którzy nie chcieli ujawniać swoich nazwisk, przeprowadziła akcję pod kryptonimem Operacja Mroczne Żniwo. Kilka osób rzekomo udało się na wyspę, aby pobrać próbki z gleby i unaocznić opinii publicznej fakt, iż rząd nie robi nic ze skażoną przez prawie pół wieku ziemią. Po tym, jak do wojskowych placówek dotarły rzeczywiste grudki ziemi zawierające wąglika, władze podjęły działania. Oczyszczanie Gruinard rozpoczęło się w 1986 i trwało aż cztery lata, do 1990. Ówczesny minister obrony Wielkiej Brytanii osobiście udał się na miejsce, aby usunąć tablice informujące o kwarantannie i zakazie wstępu, ale dopiero w 1997, dzięki odtajnieniu dokumentacji, można było dowiedzieć się, co naprawdę się tam działo. W 2001 roku dziennikarz Paul Boyd na prośbę "Inside Edition" udał się na skażoną wyspę. Próbki pobrane podczas tej wyprawy wykazały, że tamtejsza ziemia jest już teoretycznie "czysta". Nadal nie zaleca się jednak podróżowania na Gruinard. ***Zobacz także***