Otyłość - co nie jest żadnym odkryciem - jest problemem dotykającym państwa dobrobytu. Patrząc na USA można powiedzieć, że w Wielkiej Brytanii jeszcze nie jest tak źle. Do 2015 roku w Stanach Zjednoczonych - jeśli nie nastąpią radykalne zmiany, a na to się nie zanosi, bo zmienić się musiałaby cała amerykańska kultura bycia - otyłych będzie trzy czwarte społeczeństwa. No, ale przecież Stany to taki kraj, gdzie prawie nie do pomyślenia jest, by gdzieś przejść się pieszo. Na wielkich osiedlach jednorodzinnych domków nie ma chodników, wszędzie jeździ się samochodem, je się tłusto wielkie kawały mięsa z barbecue oraz wielkie porcje śmieciowego jedzenia z fastfoodów. Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka, pytana przy okazji turnieju US Open co zaskoczyło ją najbardziej w Stanach, mówiła, że porcje jedzenia, którymi mogłoby się najeść kilka osób, podawane jako zwykłe dania. - A colę to podają w wiadrach - śmiała się dbająca oczywiście o zdrowe odżywianie tenisistka. Przyszłość USA nie wygląda za dobrze, jeśli spojrzy się na to, jak otyłe w tym kraju są już małe dzieci - tylko w grupie pięciolatków liczba otyłych podwoiła się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Stany to przykład drastyczny, w Wielkiej Brytanii jest jednak tylko niewiele lepiej. Według ostatnich badań do 2012 roku milion młodych Brytyjczyków będzie mieć problemy z otyłością. Frytki z serem, fastfoody, naszprycowane cukrem napoje, alkohol i pozbawiony ruchu i wysiłku fizycznego tryb życia robią swoje. I będzie to już kolejne pokolenie, dotknięte otyłością - grubi rodzice nie uchronią swych dzieci przed otyłością, bo nie będę wiedzieli jak. Do tego jeszcze dochodzi dość dziwna "polityczna poprawność" obecnej ekipy rządzącej. Rząd brytyjski co prawda zauważył, że problem otyłości robi się coraz bardziej poważny - i nie chodzi tutaj tylko o samopoczucie młodych ludzi, których rówieśnicy o normalnych gabarytach wyzywają od "wielorybów", ale o szerokie i kosztowne następstwa całego problemu. Bo otyli kosztują społeczeństwo zdecydowanie więcej. I nie chodzi tu tylko o oczywiste następstwa obżarstwa, jak generowanie coraz większych kosztów opieki zdrowotnej. Zaniepokojeni rozwojem sytuacji brytyjscy samorządowcy spostrzegli, że szkolne ławki zaczynają być za ciasne, trzeba poszerzać drzwi w publicznych budynkach, a nawet przebudowywać krematoria, bo w dzisiejszych przestają się mieścić trumny... Obżarstwo i otyłość zaczyna kosztować coraz więcej wszystkich podatników. Stowarzyszenie brytyjskich samorządowców proponuje, by próbując walczyć z plagą otyłości wśród najmłodszych stosować takie same metody, jakie stosuje się wobec rodziców zaniedbujących swe dzieci. Czyli - jeśli karmisz niezdrowo swą pociechę, nie zapewniasz jej odpowiedniej porcji ruchu, pozwalasz by siedziała przed komputerem lub telewizorem, wcinała chipsy, popijając colą i z dnia na dzień rosła, ale przede wszystkim wszerz - to nie zdziw się, kiedy któregoś dnia pracownicy socjalni zabiorą ci dziecko. "Zapasione" dzieci trafiałyby do lecznic na wielotygodniowe kuracje, a rodzice mogliby je tylko co jakiś czas odwiedzać, ucząc się jak należy właściwie karmić i dbać o dziecko. Wracając jednak do wspomnianej dziwnej "poprawności" - rząd Gordona Browna oczywiście zauważa problem, chce z nim walczyć, z tym że uważa, że w całej sprawie należy raczej unikać słowa "otyły", zwłaszcza, jeśli chodzi o małych grubasków. Oficjalne pisma, w których rodzice będą informowani o ocenie wagi ich pociech przez lekarzy mają unikać takich właśnie określeń. Słowa "otyły", "gruby" i tym podobne mają być tabu. Zamiast tego - zdaniem rządowych specjalistów - należy stosować nazewnictwo zbliżone do medycznego - niedowaga, waga właściwa czy nadwaga. Eksperci uważają, że "złe" określenie otyłości może spowodować strach rodziców przed odrzuceniem ich dzieci przez kolegów, a co za tym idzie - zignorowanie wyników lekarskich badań. W planowanych listach informujących o wadze dziecka unikać się ma również indywidualnych ocen, a stawiać na ogólne wskazówki. Will Cavendish z departamentu zdrowia uważa, iż użycie słowa "otyły" może budzić skojarzenia z "10-tonowymi mamami i półtonowymi dziećmi", co wpływać ma źle zarówno na psychikę dzieci, jak i rodziców... Trudno odebrać to inaczej niż jako klasyczne zaklinanie rzeczywistości - następnym krokiem wydaje się stosowanie określeń typu "szczupli" inaczej, byle tylko jakiemuś nastolatkowi nie zrobiło się przykro... A to, że opychając się niezdrowym jedzeniem, pijąc morze piwa, a ćwiczenia fizyczne znając tylko z konsoli gier dożyje najwyżej do czterdziestki to zupełnie inna sprawa. W Stanach odchodzi się już od takiego podejścia do otyłości. Po prostu nie przynosiła ona żadnych rezultatów, a jak napisaliśmy wcześniej - sytuacja robi się coraz gorsza. Opozycyjna partia konserwatywna również uważa, że należy skończyć z tłumaczeniem otyłości różnymi dziwnymi powodami. Torysi twierdzą, że trzeba wywrzeć "pozytywną presję" na młodych ludzi, by uświadomić ich o odpowiedzialności za swoje zdrowie. Zgodnie z zapowiedziami sekretarza zdrowia w gabinecie cieni jeśli konserwatyści dojdą do władzy, zmienić się mogą zasady reklamowania fastfoodowej żywności, wróci się też odpowiedzialności indywidualnej. - Dziś mówi się o osobach "narażonych" na otyłość, zamiast mówić, że to ludzie, którzy jedzą za dużo i za mało się ruszają - twierdzi kandydat torysów na sekretarza zdrowia, Andrew Lansley. Na zmianę obyczajów potrzebny jest jednak czas. Paradoksalnie, być może bodźcem do zadbania o zdrowe odżywianie - czytaj: ograniczenie obżarstwa - stanie się zagrażająca Wielkiej Brytanii recesja. Po prostu Brytyjczycy może zaczną mniej jeść... Szymon Kiżuk