Nie był to jakiś super udany debiut, bo chociaż Pan Zbyszek wysłuchał polskiego hymnu, stojąc na Stadionie Śląskim w jednym szeregu z naszymi bohaterami MŚ 1974, to jednak zwycięsko z towarzyskiej potyczki z Argentyną wyszła drużyna Luisa Menottiego. Notabene naszpikowana przyszłymi mistrzami świata z 1978 r., więc jakiegoś wielkiego wstydu nie było. Później Pan Zbyszek został jeszcze powołany przez Pana Kazimierza na mecze z Francją, Szwajcarią i Irlandią (niestety wszystkie przegrane) i mandat do grania w odległej przyszłości, w drużynie tzw. Orłów Górskiego, został wyczerpany. Generalnie czas był ciężki i dla Bońka, i dla Górskiego. Kadrowe eksperymenty selekcjonera, poprzedzające wyjazd naszej drużyny na igrzyska olimpijskie w Montrealu, nie były udane. Może dlatego słynny trener, znany wcześniej z wielkiej intuicji i odważnych ruchów kadrowych, tuż przed samymi igrzyskami zrobił krok w tył i powrócił do swoich zaufanych zawodników. Po raz pierwszy w swoim selekcjonerskim życiu bał się podjąć ryzyka. Pewnie dlatego o tym, że na igrzyska jednak nie jedzie, Pan Zbyszek dowiedział się z telewizora. Za to młody widzewiak długo nosił urazę w sercu. Po przegranym finale olimpijskiego turnieju z NRD, Boniek w prasowych wywiadach nie oszczędzał naszej reprezentacji, a pośrednio i jej trenera. Twierdził malowniczo, że nawet jego Widzew rozniósłby drużynę zza Odry w pył i złoto igrzysk dalej byłoby przy Polakach. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Ten gniew i poczucie krzywdy siedziało długo w Zbyszku, przy okazji motywując go do lepszej gry. Lata mijały, kariera Bońka kwitła w najlepsze, a i Kazimierz Górski po rozstaniu z naszą reprezentacją przeżywał w Grecji swoje kolejne piękne trenerskie lata. W 1991 roku został prezesem PZPN i siłą rzeczy srebrny medal drużyny Janusza Wójcika na IO w Barcelonie także był w jakimś sensie jego udziałem. Kolejnym trofeum w bogatej kolekcji sukcesów. Później został honorowym prezesem PZPN i do śmierci przyglądał się polskiej piłce, od czasu do czasu komentując, jak zwykle celnie i lapidarnie, jej wzloty i upadki. I im dalej od odejścia Pana Kazimierza z tego świata, tym bardziej cenimy jego dokonania, a szczególnie cudowne lata siedemdziesiąte. Wielu zadaje sobie pytanie, co było jego największym atutem? W czym tkwiła jego siła? I kiedy tak rozmyślam o tym teraz, to przypomina mi się wywiad udzielony przez Pana Kazimierza Stefanowi Grzegorczykowi do "Sportowca", w kwietniu 1971 roku, czyli tuż przed jego debiutem w roli trenera reprezentacji Polski. Otóż Pan Kazimierz powiedział wtedy tak: "Szereg potencjalnych kandydatów do jedenastki jest dopiero w drodze do uzyskania wysokiej formy. Niepokoi mnie tylko trochę, że ci zawodnicy nie znają swoich możliwości i nie próbują ich poznać. Moim zdaniem nie doceniają siebie i nie podejmują próby wdarcia się na szczyt. Stać ich na więcej, niż sądzą. Jestem o tym głęboko przekonany. Co jednak zrobić, żeby to dotarło do ich świadomości?... Postęp można osiągnąć, będąc świadomym celu i własnej wartości. Oczywiście nie może być mowy o lekceważeniu przeciwników. Każdy chce wygrać, ale zwycięża ten, kto pragnie najmocniej". To credo pasuje jak ulał nie tylko do późniejszych osiągnięć Kazimierza Deyny, Włodzimierza Lubańskiego, Grzegorza Laty czy Roberta Gadochy, ale i, a może przede wszystkim, Zbigniewa Bońka. Kto wie, może nawet piętnastoletni Boniek czytał te słowa i wziął sobie je do serca na całe piłkarskie życie. Wszak po trzech latach grał już w reprezentacji Polski juniorów, po pięciu w pierwszej reprezentacji, po siedmiu był gwiazdą mundialu w Argentynie, a po jedenastu podporą Wielkiego Juventusu. Kto, jak nie on, wdrapał się pierwszy z polskich graczy na szczyt szczytów. Ano właśnie. Może dlatego Boniek, już jako prezes PZPN, zwraca olbrzymią uwagę na szacunek do przeszłości, a do takich postaci jak Pan Kazimierz szczególnie. Wszak to przy patronacie PZPN pod wodzą Prezesa Zbyszka stanął przy Stadionie Narodowym nie tylko pomnik Kazimierza Górskiego, ale i Aleja Gwiazd polskiej piłki, która pewnie kiedyś oplecie koronę całego stadionu. A do wszystkich tych gwiazdorskich życiorysów, od Ernesta Wilimowskiego do Roberta Lewandowskiego, pasuje hasło Kazimierza Górskiego wypowiedziane już pięćdziesiąt lat temu - zwycięża ten, kto pragnie najmocniej. Bez tego ani rusz. Prawda, Panie Kazimierzu?