Gen. Skrzypczak jest zdania, że w Polsce nie ma obecnie osoby, która mogłaby dowodzić wojskiem w sytuacji bezpośredniego zagrożenia wojną. "Nie ma personalnie nikogo, kto by podjął się tej misji. Kogoś kto już w czasie pokoju do tej roli się przygotowuje" - przyznaje w rozmowie. Były wiceminister obrony narodowej ujawnia też w wywiadzie udzielonym tygodnikowi "Wprost", w jakich okolicznościach i komu przyznawane są awanse w polskim wojsku. "Oczywiście do gwiazdek generalskich ustawiają się wszyscy, ale nikt potem nie chce ponosić odpowiedzialności, a tym bardziej podejmować jakichkolwiek decyzji. To smutny obraz naszej armii. Decyzje o awansach zapadają nie na poligonie, ale na salonie" - wyjaśnia. "Proszę spojrzeć, kim są ludzie, którzy dostają w Polsce lampasy. Niektórzy poligon widzieli chyba tylko w telewizji" - dodaje z przekąsem. Generał kreśli bardzo pesymistyczny scenariusz dla Polski i ostrzega, że w przypadku napaści, bylibyśmy w stanie odpierać atak rosyjskiej armii zaledwie trzy dni. Co więcej, w jego ocenie wspomniane "trzy dni" i tak są wariantem optymistycznym, bo Polska "ma za mały potencjał, aby oprzeć się armii masowej". A widoki na lepszą, a przede wszystkim bardziej bezpieczną przyszłość są marne. "Pomysłu na odbudowę polskiej armii nie ma" - podkreśla Skrzypczak i wskazuje winnych zaistniałej sytuacji. W wywiadzie pada nazwisko byłego szefa MON, Bogdana Klicha "Dokonał on gigantycznej redukcji wojsk operacyjnych, które są najważniejsze podczas walki. Stanowią bowiem 40 proc. potencjału całych sił zbrojnych. W obecnej sytuacji na wojnę może iść 40 tys. polskich żołnierzy plus trochę rezerwy, której poziom wyszkolenia jest zatrważający" - tłumaczy Skrzypczak. Cały wywiad ukaże się w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".