Otwarcie rynku pracy oznacza całkowitą likwidację obowiązku posiadania przez Polaków pozwolenia na pracę i karty pobytowej. "Ulga", "koniec męki w urzędach", "nareszcie" - to najczęstsze komentarze. - Od 1 lipca mogę wreszcie, po ośmiu miesiącach walki w urzędach, pracować na pełen etat w biurze podróży - cieszy się 28-letnia Karolina z Kalisza, z dyplomem francuskiego licencjata turystyki paryskiej uczelni. - Nie chce mi się wierzyć, bo wcześniej dwa razy odmawiano mi pozwolenia na pracę, choć mój szef bardzo chciał mnie zatrudnić - mówi. - Wcześniej zapisałam się nawet do szkoły językowej na kurs rosyjskiego i arabskiego, tylko po to, by na studenckich papierach legalnie pracować na pół etatu - wyjaśnia. Teraz "kończy się moje życie w stresie - od prefektury do prefektury - i upokarzające kolejki w urzędach" - dodaje. 25-letni Adam z Koszalina, informatyk, który przyjechał trzy lata temu do Francji na stypendium Erasmusa, mówi, że na wieść o otwarciu rynku dla Polaków "czuje dużą ulgę". Wreszcie będzie mógł pracować w firmie informatycznej bez konieczności stawiania się w prefekturze co kilka miesięcy i odnawiania pozwoleń. - Po półrocznym stażu w firmie szef chciał mnie zatrudnić, ale wtedy okazało się, że muszę dostać pozwolenie na pracę. Nie pamiętam już, ile razy stałem w kolejce od 6.00 rano w prefekturze, tylko po to, by dostać "bilet" na spotkanie w innym terminie. Wtedy już traciłem nadzieję, że kiedyś dostanę te papiery - wspomina Adam. Jak podkreślają rozmówcy PAP, do tej pory uzyskanie pozwolenia na pracę było często bardzo trudne także dlatego, że pracodawców zniechęcała wysoka opłata za wydanie tego dokumentu - przekraczająca 1 tys. euro. 25-letnia Monika, inżynier rolnictwa z dyplomem paryskiej uczelni, przez siedem miesięcy toczyła batalię w urzędach, zanim dostała pracę zastępcy kierownika sklepu z artykułami ekologicznymi. - Co prawda miałam odpowiednie kwalifikacje i pracodawca bardzo chciał mnie zatrudnić, ale urzędnicy odwlekali decyzję - tłumaczy Monika. Wreszcie urząd dał zgodę, ale okazało się, że pracodawca musi wpłacić 2 tys. euro za wydanie pozwolenia. - Mój szef wahał się. W końcu to ja sama musiałam wpłacić te pieniądze, żeby on się nie rozmyślił i nie zatrudnił kogoś innego - wspomina Monika. Inni potwierdzają, że praktyka opłacania przez samych zatrudnianych Polaków pozwolenia na pracę nie była rzadkością. Od lipca ubiegłego roku Francja otworzyła całkowicie swój rynek dla polskich absolwentów francuskich uczelni z tytułem Master, czyli odpowiednikiem polskiego magistra. Od tego czasu nie musieli więc oni mieć ani pozwolenia na pracę, ani karty pobytu. Absolwenci polskich uczelni podlegali jednak wszelkim formalnościom, łącznie z pozwoleniem na pracę. Eksperci są zgodni, że otwarcie francuskiego rynku pracy nie spowoduje znacznego napływu polskich pracowników. Może ich odstraszać bariera językowa i względnie niskie zarobki przy wysokich kosztach życia w porównaniu np. z Wielką Brytanią i Irlandią. Otwarcie rynku jest jednak szansą dla wykształconych Polaków ze znajomością francuskiego lub angielskiego w takich sektorach, jak finanse, bankowość czy informatyka.