- Internet dał nam ogromne zasoby wiadomości, udostępniane w bardzo krótkim czasie, do których mamy niemal nieograniczony dostęp. Jednak to, co wydaje się błogosławieństwem, staje się powoli przekleństwem naszych czasów - twierdzi profesor Magdalena Szpunar z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Wielu zwolenników nowej technologii upatruje w nieograniczonym i wolnym dostępie do informacji jedynie korzyści. Takie spojrzenie jest jednak zbyt uproszczone, jednostronne i nieprawdziwe. To dlatego, że ciągła ekspozycja na nowe wiadomości przeciąża naszą zdolność do przyswajania informacji i rodzi narastający niepokój przed tym, że coś nas ominie, sprawiając, że musimy cały czas być na bieżąco. Uwaga: będzie trochę historii i kilka trudnych pojęć, ale wszystko w imię wyjaśnienia poważnego problemu, z którym musi się mierzyć już co drugi z nas. Ciągle pod prądem Pojęcie uzależnienia od informacji funkcjonuje od co najmniej 30 lat, ale na popularności zyskało na początku XXI wieku. Szeroko pojęte "informacje" dostarczane są przez wszystkie masowe media, ale za głównego winowajcę problemu uważa się Internet. Chociaż, jak w większości przypadków, winni są raczej ludzie, a technologia jest tylko narzędziem. W pierwszych latach obecnego tysiąclecia profesor Andrzej Jakubik, psychiatra i psycholog kliniczny, zaproponował wprowadzenie do dyskursu naukowego terminu ZUI, czyli Zespołu Uzależnienia od Internetu. Pojęcie to dotyczyło kilku różnych aspektów patologicznego korzystania z sieci. W swojej pracy Jakubik przytoczył pionierskie badania amerykańskiej psycholog Kimberly Young, która już w 1998 roku pisała między innymi o "information overload" - przeciążeniu informacyjnym, opisywanym jako "potrzeba ciągłego pobierania informacji" wynikająca ze zbyt dużej ilości przyjmowanych wiadomości względem możliwości ludzkiego mózgu. Wtedy uważano, że problemem tym dotkniętym było zaledwie kilka procent ogółu społeczeństwa. Przez dwie dekady zjawisko to ewoluowało, aż stało się czymś, co niektórzy określają jako chorobę cywilizacyjną.