Bundesliga - sprawdź szczegóły "Na Zachodzie sobie poradzili" - słyszymy często kpiące słowa, towarzyszące pojawiającym się w telewizji doniesieniom o wybrykach zagranicznych chuliganów. Fakt, patologia kibicowska nie jest wyłącznie problemem Ekstraklasy, ale wczoraj Bundesliga dała polskiej lidze przykład, jak reagować na agresję na trybunach. "Oddaj koszulkę. U nas już nie zagrasz" W zeszłym tygodniu kibice Lechii Gdańsk ostrzelali racami sektor kibiców Lecha Poznań - ten na którym siedziały rodziny z dziećmi. W wyniku tego ataku 17-letnia dziewczyna z poparzeniami trafiła do szpitala. Pod koniec 2017 roku podobne sceny miały miejsce podczas derbów Krakowa - wówczas kibice Cracovii ostrzelali racami sektor gości. Na Wiśle zaś wciąż można znaleźć flagi i emblematy powiązanej z "Miśkiem" grupy Sharks, która niemal doprowadziła klub do nieodwracalnego upadku. W kwietniu zeszłego roku wściekli kibice Śląska Wrocław wezwali do siebie zawodników na pomeczową "pogawędkę" - polegającą na tym, że piłkarze stali pod płotem i słuchali spływającego w ich stronę ścieku wyzwisk. W efekcie oberwało się Marcinowi Robakowi, któremu zabrakło pokory, by ze spuszczoną głową dać obrażać się ludziom, uważającym, że to właśnie im leży na sercu dobro klubu. Podczas tej samej rozmowy koszulkę stracił łotewski piłkarz Igors Tarasovs, na którego - uwaga! - kibice nałożyli zakaz gry w Śląsku Wrocław. I co najgorsze, zakaz ten był respektowany przez trenera wrocławian. "Rozmowa wychowawcza" Śląska to jedynie przykład podobnych patologii - w ciągu ostatnich sezonów "rozbierani" przez kibiców byli piłkarze także innych klubów na innych stadionach Ekstraklasy. W ostatnim miesiącu za obraźliwe transparenty - w stosunku do odpowiednio potencjalnego inwestora Polonii Warszawa i własnego właściciela (!) - Komisja Ligi ukarała kibiców Legii Warszawa i Arki Gdynia, ale Najwyższa Komisja Odwoławcza po kilku dniach kary anulowała. To tylko przykłady piłkarskiej patologii w Ekstraklasie. Gdybyśmy chcieli, ta lista ciągnęłaby się jeszcze długo i pewnie zahaczyła o każdy z klubów. To problem, który nie dotyka jednostek, ale trawi całą naszą polską piłkę nożną. Racą w głowę. Centymetry od tragedii W Ekstraklasie nie ma praktycznie kolejki, w której choć jedno spotkanie nie byłoby przerwane przez odpalone race. I to dopiero wtedy, gdy dym na dobre spowije boisko, a przez unoszącą się w powietrzu mgłę zupełnie nic nie widać, spotkanie zostanie przerwane. Wtedy piłkarze na chwilę zejdą do szatni, zaczekają, aż wiatr rozgoni dym, po czym jak gdyby nigdy nic wracają do gry. I tak co tydzień, tyle że na innym stadionie. Aby wstrząsnąć osobami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo na stadionach potrzebna jest chyba ogromna tragedia - a tej blisko było nie tak dawno temu podczas meczu Pucharu Polski, gdy wystrzelona przez kibica Gryfa Wejherowo raca o centymetry minęła głowę Zlatana Alomerovicia, bramkarza Lechii. Wszystkie te sprawy łączy jedno. Brak jakiejkolwiek reakcji, realnych działań, mających na celu sprawić, że podobne sytuacje już się nie powtórzą. Kluby nie potrafią - lub nie chcą - się nawet jednoznacznie odciąć od bandyckich działań osób, mających się za kibiców. "Mówią: To jest nasz klub. Nie, to nie jest wasz klub" Swoje problemy mają także w Niemczech. W sobotę kibice Bayernu Monachium nie zważali, że ich drużyna gromi na wyjeździe TSG 1899 Hoffenheim i postanowili zorganizować własne show. Transparenty obrażające prezesa rywali Dietmara Hoppa wystarczyły, by sędzia zdecydował się przerwać spotkanie. Reakcja? W stronę kibiców ruszyli sami piłkarze, a także rozwścieczony trener Hansi Flick, który w żołnierskich słowach nakazał fanom pochowanie transparentów. Napisy zniknęły, ale tylko na chwilę. Wówczas Bundesliga wyciągnęła cięższe działa. Piłkarze zeszli do szatni, a kibicom gości zagrożono, że kolejny taki incydent poskutkuje walkowerem na korzyść gospodarzy (przegrywających wówczas 0-6). Do sektora pofatygował się nawet sam legendarny Oliver Kahn, by pogrozić "kibicom" Bayernu. Piłkarze na boisko wrócili, ale nie podjęli już próby rywalizacji. Ostatnie 10 minut było cichym protestem - piłkarze podawali sobie piłkę, rozmawiali i stali na boisku między sobą. Wysłali kibicom jasny sygnał - chcecie oglądać futbol na wysokim poziomie, to musicie na niego zasłużyć samemu na wysokim poziomie kibicując. Po spotkaniu trybuny stadionu w Hoffenheim długo dziękowały piłkarzom za ich postawę. Na boisku pojawili się prezesi obu klubów - Hopp i Rummenigge, którzy także zostali nagrodzeni brawami. To kolejny piękny znak - prawdziwi kibice, którzy przyszli przeżyć piłkarskie emocje, odcinali się od marginesu, który najwyraźniej nie rozumie, na czym polega piękno sportu. Podobna scena miała miejsce przed rozpoczęciem drugiej połowy meczu 1. FC Koeln - Schalke 04 Gelsenkirchen. Gdy piłkarze wyszli na boisko i zobaczyli wiszący za bramką obraźliwy transparent, sami udali się pod sektor kibiców. Drugą część meczu rozpoczęto dopiero, gdy napis został zdjęty. - Ludzie, którzy wywiesili te transparenty są wrogami piłki nożnej, a nie jej przyjaciółmi. Oni mówią często: To jest nasz klub. Nie, to nie jest wasz klub. Jako Bayern nie chcemy mieć z takimi ludźmi nic wspólnego - mówił szef Bayernu Karl-Heinz Rummenigge, odcinając się od zachowania garstki ludzi, którzy chcieli zniszczyć wspaniałe sportowe widowisko. Stadion wyraził zresztą swoją aprobatę protestującym piłkarzom, nagradzających ich brawami i długo dziękując po spotkaniu. - Mamy nagrania z incydentów i podejmiemy surowe działania przeciwko osobom odpowiedzialnym za zdyskredytowanie Bayernu w tak krzywdzący sposób - mówił dalej Rummenigge. W sobotę Ekstraklasie udzielona została lekcja, jak radzić sobie z chuligaństwem na stadionie. O dziwo, nie trzeba czekać na to aż race zadymią murawę - czasami wystarczy powiedzieć "nie" obraźliwym hasłom, by agresję na trybunach zdusić już w zarodku. Nie trzeba panicznie bać się tych, którzy uważają, że bez nich klub nie ma prawa bytu. Nie mają racji. Rolą kibica jest wspierać swoją drużynę, a nie narażać ją na kolejne grzywny. I wreszcie od marginesu, od stadionowej patologii, naprawdę można się wyraźnie odciąć. Ktoś powie - a kto w takim razie będzie chodził na stadiony? Być może pójdą ci, którzy dziś boją się, by za niewłaściwy szalik nie stracić uzębienia. Ci, którym od bluzgów puchną uszy i ci, którzy chętnie poszliby na stadion z synem, czy córką, ale nie chcą by ich dzieci brały udział w seansie agresji i nienawiści. I wreszcie ci, którzy nie chcą być utożsamiani z tymi, którzy mówią "piłka to my". Oczywiście - stadion to nie teatr. Ale to też nie rynsztok, nie speluna spod ciemnej gwiazdy i nie miejsce manifestowania swojej nienawiści. Chcemy piłki na wysokim poziomie? To nauczmy się też odpowiedniego kibicowania. Wojciech Górski Ekstraklasa: wyniki, tabela, terminarz, strzelcy