Nasi, może uśpieni zapowiedziami "rosnącej formy" i nieszczęsnym zwycięstwem nad Chorwacją, robili wrażenie jakby prawdziwą piłkę widzieli dopiero pierwszy raz. Słabizny na boisku nie może przesłonić fakt, że w końcówce meczu zaczęli grać lepiej i trafili nawet w słupek i poprzeczkę. Może podczas najbliższego meczu będziemy mieli więcej szczęścia, bo chyba na skokowy przyrost formy nie ma co liczyć. Jednak ani mi w głowie ogłaszanie z tego powodu narodowej tragedii czy robienie kolejnego samosądu nad Janasem. Trener biało-czerwonych zaryzykował zabierając na mistrzowski turniej właśnie taki skład i teraz pije nawarzone przez siebie piwo. Nawet doceniam zapowiedź, że się nie poda do dymisji tylko będzie "walczył" dalej. Najłatwiej przecież uciec. Przed mundialem sporo było wróżenia z fusów, łącznie z najbardziej nietrafionym proroctwem jakie zamieściło "Wprost" nazywając Janasa drugim Górskim. Kiedy czytałem ten tekst zacząłem sobie przypominać biblijne historie z fałszywymi prorokami, których Pan Bóg czasem zsyłał narodowi wybranemu, żeby sprawdzić jego wiarę a w skrajnych sytuacjach przez doświadczenie porażki (wtedy nie znali jeszcze piłki nożnej i najczęściej przegrywali wojny) sprowadzić opamiętanie i powrót na właściwą drogę. "Specjalnością" fałszywych proroków było najczęściej celowe wprowadzanie w błąd i głoszenie tego co lud chciał usłyszeć a co - nie do końca (albo w cale!) - było prawdą. Przypominając sobie niektóre zapowiedzi PZPN-owskich działaczy pomyślałem, że właśnie oni zostali "wybrani" , żebyśmy zrozumieli, że niekoniecznie piłka nożna jest naszą narodową dyscypliną. Trafna (bardziej niż interwencje na boisku) diagnoza Boruca, że "skoro z takim Ekwadorem nie potrafimy wygrać to z kim chcemy", nie pozostawia złudzeń: to nie pomyłka, nie przypadek. Jesteśmy po prostu słabi. Szybko też może się okazać, że będzie to walka o przysłowiową pietruszkę, bo jak widać nawet dotychczasowi piłkarscy outsiderzy, jak osławiona już jedenastka Trynidadu i Tobago, nie wspominając o reprezentantach Iranu czy dzielnych chłopakach z Wybrzeża Kości Słoniowej (przy okazji gratulacje dla INTERIA.PL i Andrzeja Łukaszewicza za znakomitą analizę "WKS a sprawa polska") walczą i zdobywają bramki (lub punkty). My nie możemy się doczekać ani jednego ani drugiego. Czas zatem skończyć z narodową mitomanią i życiem wspomnieniami - widocznie piłka nożna nie jest naszym przeznaczeniem. Tak się złożyło, że Mistrzostwa Świata w piłce kopanej przychodzi mi oglądać w kraju, gdzie słowo "futbol" czy nawet "football" wcale nie oznacza piłki nożnej, tylko grę znacznie bardziej "kontaktową", stanowiącą dla przeciętnego Europejczyka połączenie zapasów z opętańczą gonitwą za człowiekiem ukrywającym pod pachą coś na kształt wielkiego strusiego jaja. I choć drużyna USA też na Mundial pojechała, to przeciętny Amerykanin nie przywiązuje do tego wydarzenia wielkiej uwagi. Na nieszczęście (dla nielicznych fanów) w tym samym czasie co Mundial rozgrywane są finałowe mecze ligi NBA, a "huragany" z Karoliny walczą z "nafciarzami" z Edmonton w finale Pucharu Stanley'a. Na dodatek w ostatni weekend okazało się, że transmisje z finałów tenisowego French Open i mistrzowskiego turnieju w golfa gromadzą więcej widzów niż relacje z Niemiec. Jak widać, bez piłki nożnej można żyć, ale chyba tylko w USA. Przy naszym narodowym deficycie sportowych sukcesów wydaje się, że nawet lanie na Mundialu nie uwolni nas od futbolowej fascynacji. Zastanawiam się tylko co (bo kto to raczej wiadomo) zostanie wskazane jako fatum ciążące nad naszą reprezentacją. Jak wiadomo, kłopoty w Korei miał sprowadzić na biało - czerwonych źle zaśpiewany przez Edytę Górniak hymn. W Niemczech wprawdzie kibice spisali się na medal, ale aż się boję, że i teraz mogą się pojawić podobne skojarzenia. Słyszałem, że ostatnio ktoś w Polsce strasznie fałszował śpiewając Mazurka Dąbrowskiego?