Chyba wszyscy faceci spotkali się z zarzutami od kobiet, iż myślimy tylko o jednym - o seksie. W powieści "Pożegnanie jesieni" Witkacy ujął to dość prosto i dosadnie: "Mężczyźni wkładają to w tamto, a kobiety wkładają w to uczucie". Nic dodać nic ująć, jeśli chodzi konkretnie o nasz biologiczny profil. O ile któryś z czytelników nie jest krewnym pewnego Macieja, który to od małpy nie pochodzi i Darwinowską teorię rewolucji bez problemu umieścił by w dziale fantastyka, to nie jest mu obce myślenie o samym sobie jako o samcu, który gnany popędem musi go zaspokoić. Całe kulturowe i społeczne ugładzanie tej potrzeby nie ma sensu, bo i tak w ostateczności dochodzimy do wniosku, że gna nas popęd - tak charakterystyczny dla zwierząt. Zapraszam do dyskusji na forum, odnośnie tego tematu. Czy facet tak naprawdę zawsze zachowuje się jak zwierze i jednorazowe przespanie się z kobietą nie pociąga za sobą dodatkowych przeżyć?