Coś jest z tym smakiem - myślę od rana. Ta sama jajecznica, co w każdą niedzielę. Dlaczego niesłona? A może by do niej cebulki dołożyć? Keczup? Dobry pomysł... Do jajecznicy? Coś dziwnego dzieje się z moimi kubkami smakowymi. To nienormalne przecież. I kawa... Znajomy powiedział mi kiedyś, że jemu w rzuceniu palenia wiele lat temu pomogła kawa. Wytłumaczył sobie, że gorące małe łyczki czarnej kawy to jakby machy papierosa. Próbuję, nie mam przecież nic do stracenia. Nie da się żyć bez kawy. Coś w tym jest, jeśli sobie człowiek dobrze to wyobrazi. Ta moja wyobraźnia... Ciągle sprawia mi niespodzianki. 72 godziny niepalenia temu podsuwała mi w obrazach mnie z papierosem, mnie gaszącą papierosa, mnie otwierającą paczkę papierosów... Dziś same czyste obrazy: jestem młodsza, moja skóra jest jaśniejsza, zmarszczki mniejsze, plamek nie ma... Widzę jeszcze siebie w kwiecistej sukience latem... Oczywiście mniejszej o dwa rozmiary. I kolejny problem. W pierwszych dniach niepalenia byłam tak skoncentrowana na bólu duszy, że nie kontrolowałam tego, co jem i jak jem. A tu dziś - zjadłabym zawartość lodówki i lodówkę z drzwiami. Ścisk w żołądku. Całkiem nowe doświadczenie. Robię szybki rachunek sumienia - tak, ja nie jadłam przez te wszystkie dni. Ja żarłam. Dwa obiady. Pół nutelli, słoik kremu orzechowego, czekoladę z orzechami. Tłumiłam wyrzuty sumienia, bo miałam większy problem na głowie. Ale przecież to nie dzieje się bezkarnie. Muszę o tym pomyśleć. VII A Całe nasze życie to jedno wielkie kłębowisko sznurków. Ależ odkrywcza myśl. Myślimy schematami, w głowie mamy ich całe ciągi. Skutek - przyczyna, myśl -działanie , bodziec - reakcja. Moje palenie to taki wielki kłębek sznurków. Kawa - papieros, nerwy - papieros, znajoma od wina - papieros, miejsce w jej kuchni - papieros. Nawet nie sądziłam, ile ich jest, tych sznurków. Przeglądam moje notki. Jedno wielkie zrywanie sznurków. Inna droga do pracy, powrót przez dwa osiedla, absolutnie nie wchodzić do sklepu, gdzie zwykle kupowałam papierosy, stół w kuchni w inne miejsce, żeby moje ulubione miejsce było gdzie indziej, białe wino zamiast czerwonego (tak, tak, eksperymentowałam znowu z tym smakiem). A może by tak przy okazji coś zrobić ze swoimi ciuchami? Przestać kochać czarny kolor? Ściąć włosy, skoro może już nie śmierdzą? Jeszcze długo będę nieczysta. A może na gimnastykę? Kupić sobie karnet na siłownię? Bo przecież coś trzeba zrobić z tym nadmiarem chorej energii oraz tysiącami kalorii. Oj, rozpędzam się, a od tego już tylko krok do euforii. A to przecież dopiero tydzień. Moja mama radosna. Podczas obiadu powiedziała mi, że moja cera już lepiej wygląda. Przesadziła oczywiście, chcąc sprawić mni przyjemność, bo to się tak szybko nie dzieje, ale... Wiem jedno. Mój nikotynowy szatan nie zakończyl jeszcze swojego zadania. Choćby dziś wieczorem. Przyszła znajoma, chce zapalić, mityguje się, a ja słyszę: "No coś ty, zapal sobie spokojnie, ja jestem już na takim etapie, że nawet jakbym zapaliła z tobą teraz, to nic by się nie stało"... To nikotynowy szatan mówił moim głosem. Akurat. On się zwyczajnie zaczaił, ma dużo czasu. Czeka sobie teraz na mój słaby dzień, na gorszą chwilę, na większy stres. A jutro kolejny poniedziałek... Mam nadzieję, że to już nie będzie droga całkowicie po omacku, bo trochę tych sznurków z nikotynowego kłębka rozplatałam. Mam też "nikoretki", niezawodny w moim przypadku "uspokajacz". Czytam na forach, że cała wojna może potrwać i rok. Więc jeśli za rok o tej porze dalej będę nie palić, to wtedy powiem sobie, że rzuciłam. Na razie tylko próbuję.