Na ten dzień czekałam od poniedziałku. Podświadomie. Bo sobota to dzień rytuałów. Powolne śniadanie, z kawą i niespiesznym papierosem. W piżamie. Z gazetką, książeczką... Żeby złamać rytuał, wybrałam się na targ. Warzywa na straganach, a między nimi stoiska z papierosami. Rany, ile tu jest budek z papierosami - sama się dziwię. Gdy jeszcze paliłam, nie widziałam tylu reklam. Po co mi zresztą były reklamy, po co mi była wiedza, że tutaj paczka moich papierosów jest o 50 groszy tańsza. Spora kolejka przed tą budką. Do tramwaju wsiadł jakiś facet. Palił - zdiagnozowałam go bezbłędnie. Mało brakło, a przysunęłabym się do niego bliżej, żeby się nawdychać. Obok też ktoś po dymku... To niemożliwe - myślę - żeby ludzie w tramwaju wiedzieli, że wsiadłam po dymku. Niemożliwe, żebym tak śmierdziała. Przecież tego faceta wyczułam z dwóch metrów. Może to faktycznie aż tak śmierdzi? Jak błyskawica przemknęła mi przez myśl rozmowa ze znajomym lekarzem sprzed 10 lat. Miałam wtedy operację, która w zasadzie powinna mi zamknąć drogę do palenia na zawsze. Ale, jak to bufon, nie chciałam w to uwierzyć. Powiedziałam mu, że ma jedyną szansę, żeby mi obrzydzić palenie. "Papierosy śmierdzą" - odpowiedział. I tyle. Gdyby mi powiedział, że mnie zabiją, skrócą mi życie - miałby szansę. A on powiedział, że śmierdzą... Olałam to. A one naprawdę śmierdzą. Po powrocie do domu wsadziłam nos do swojej szafy. Śmierdzi. To niepojęte - wszystko śmierdzi. Uprane, wyprasowane rzeczy - śmierdzą. Obwąchałam zasłony w pokoju córki - też śmierdzą. Poszłam do szuflady z napoczętą paczką... też. To niesamowite, że ja tego nie czułam. Obraziłabym się, gdyby mi ktoś powiedział, że śmierdzę... A przecież śmierdzę. VI A Najgorzej jest "walczyć" z chęcią palenia siedząc bezczynnie i uporczywie myśląc o papierosie. Wtedy niestety przychodzą do głowy miłe wspomnienia "rozkoszy", jakie dawało wdychanie dymu - kolejna "złota myśl" wyczytana w poradnikach... No właśnie. Co to jest, że ciągnie mnie do działania, że chce mi się wyjść, gdyby nie zimno, to nawet pobiegać? Powalczę ze smrodem - postanowiłam i tak zrobiłam. Czy ta świeżość teraz to tylko skutek szorowania? - myślałam, piorąc zasłony i firanki, zmieniając pościel i wrzucając trzecią zmianę do pralki. A może winko? Kolejny weekendowy rytuał. Lubimy z mężem w sobotę napić się wina. Ale wino bez papierosa? To niemożliwe przecież. Dociera do mnie, że podświadomie właśnie o tym myślałam od poniedziałku. Przecież walka z nikotyną nie może mi zabrać wszystkich przyjemności! Wieczór z winem to moja przyjemność. To moja nagroda, moja radość. Lubię wino. Dobrze, skoro musi być inaczej to nie czerwone, tylko białe. I nie wytrawne, ale półsłodkie... Na takie zmiany mogę pójść - postanawiam. I nie smakuje! To straszne. Ono mi nie smakuje. To znaczy - ono mi smakuje inaczej. Nie wiem jeszcze czy gorzej, inaczej. Ale da się pić... No i "nikoretka"... Nie będę uczciwa, jak nie dodam, że pomogła mi spokojnie spędzić wieczór.