Piąty dzień bez... Jak popatrzę za siebie, to uwierzyć nie mogę. Ile rozmów z moim szatanem, ile złych myśli. Ile smutku. Czuję się tak, jakby mi ktoś zabrał jakiś istotny kawałek mnie. Nie wiem który kawałek, nie umiem go nazwać, ale wiem na pewno, że istotny. Obudziłam się z myślą, żeby zadzwonić do Piotrka. To mój najlepszy kolega, jeszcze ze starej pracy. Rzucał palenie trzy lata temu. Ja wtedy paliłam jak smok. Patrzyłam z rozbawieniem na jego miotanie się, na unikanie nas, na nerwy i stres. Hmmm... Starałam się być użyteczna, ale nie wiem z jakim skutkiem. Pewnie z mizernym. - Smutno ci? - pyta na wstępie. I trafia w sedno. Jest mi strasznie smutno. Niewyobrażalnie smutno. Mówię mu o tej mojej istotnej, brakującej części. Rozumiemy się w lot, nadajemy na tych samych falach. - Nie męcz się tak, kup sobie jakieś "nikoretki" - to Piotrek mówi, a nie szatan. Tłumaczy mi, że po tylu latach intensywnej inhalacji truciznami, to zbrodnia na organizmie, zostawić go samemu sobie. Trzeba dać mu jakiś zamiennik. Przypominam sobie, jak demonstracyjnie wyłuskiwał "nikoretkę" idąc z nami dzielnie do palarni, żeby popatrzeć jak palimy. Guma, najpierw ta mocniejsza, później słabsza, towarzyszyła mu przez pół roku. - Nie dodawaj sobie tortur, masz dość kłopotu z zajęciem umysłu i rąk - tłumaczy mi. Apteka jest obok, za kwadrans mam pierwszy listek, wyłuskuję pierwszą "nikoretkę". Ulga. Tak jakbym na to czekała. Czuję jak mięsnie mi się rozluźniają, stres odpuszcza. A może to mój szatan? - pytam sama siebie. Czytam na ulotce, że "żucie gumy w momentach 'słabości' nie wystarcza, trzeba ograniczyć ilość wypalanych papierosów". Dobrze jest, skoro nie wypalam papierosów, może guma pomoże mi uspokoić ten wewnętrzny niepokój. Druga guma i wiem już, że tego mi było trzeba. Wreszcie mogę normalnie skoncentrować się na pracy. Szatan zamilkł. VA Piotr powiedział mi jeszcze jedną ważną rzecz: "Prawdziwa próba to będzie, jak się zdenerwujesz. Pokłócisz naprawdę. Tak, że przyjdzie myśl, że jak teraz nie zapalisz, to świat się rozpadnie na kawałki". Opowiedział mi, jak za pierwszym razem wyszedł z domu o drugiej w nocy, poszedł do kiosku i patrzył na wystawę z paczkami fajek. I walczył z myślą, żeby nie włamać się do tego kiosku. To była atawistyczna myśl, nie do pokonania. Oczywiście nie stłukł żadnej szyby, wrócił do domu. Paradoksalnie umocniony, a nie pokonany. I poczuł, że tego dnia zakończył kolejny etap niepalenia. I stało się. Właśnie dziś. Awantura domowa na cztery fajerki. Z trzaskaniem drzwiami. W normalnych warunkach w takim stanie nerwów ubrałabym kurtkę na piżamę i poleciała do nocnego sklepu. Po drodze do domu wypaliłabym pięć papierosów. A teraz? Miotam się bezsilnie po łóżku. Jak to zrobić, jak nie zapalić? - myślę gorączkowo. Przecież ta napoczęta paczka... Ona jest cały czas w szufladzie biurka. Biorę jednego do ręki, wącham jak narkoman. Przynoszę popielniczkę, zapalniczkę... Ręce mi się trzęsą, ale odkładam. To niepojęte, jak papieros mną zawładnął... Wyłuskuję "nikoretkę", jedną, drugą... Tak, trzeba sobie pomóc. Inaczej świat faktycznie rozpadnie się na kawałki. Ale jak zapalę teraz, to co zyskam? Nic nie zyskam - uprzedzam monolog mojego szatana. Skończę próbę i położę krzyżyk na tych dniach bólu, niepokoju, oleję te zioła, te godziny na szukaniu grupy wsparcia w necie... Nie. Muszę zasnąć. Gryzę poduszkę, żeby nie płakać. Zasypiam z obietnicą, jaką zrobiliśmy sobie z Piotrem. Za dwa miesiące pójdziemy do naszej ulubionej knajpy na piwo. Zawsze paliliśmy tam papierosy. Pójdziemy i wejdziemy do sali dla palących i zaciągniemy się zapachem nikotyny. I na pewno powiem wtedy, że to smród, a nie zapach... Czy doczekam?