Kolejny dzień. I kolejny zgrzyt. Mój nikotynowy szatan jest piekielnie przebiegły: "Popatrz, wcale nie kaszlesz, nie masz żadnego absmaku w ustach. Umyj głowę, zrób pilling... To bzdury wszystko, dobrze wyglądasz, dobrze się czujesz. Po co ci ta walka". Udaję, że go nie słyszę. Niestety, nie udało się bez awantury. - Dlaczego zostawiasz taki syf w pokoju?! - wrzeszczę do córki. "Zapal sobie, będziesz normalniejsza" - odcina mi się, trzaskając drzwiami... To przykre, tak się przecież staram nikogo nie ociążać. Ludzie są okropni, nie rozumieją mnie, mają mnie gdzieś - myślę smętnie po drodze... I zgrzyt. Nie mogę iść do pracy tą drogą. Za bardzo mnie boli. Idę inną. W pracy zgrzyt. Awaria zawsze była okazją do publicznego dymka. Jest awaria, wszyscy palacze wychodzą. A mnie... płakać się chce. Jaka ja jestem samotna bez tych fajek... Omijają mnie plotki, kawały, nie wiem co się dzieje w firmie, wszyscy mnie mają w nosie, jakby mnie nie było... Zamilknij szatanie - zdobywam się na rozkaz. Wystarcza na godzinę. Źle się czuję - obwieszczam mojej szefowej. Źle, nie mogę już, boli mnie. Patrzy na mnie przenikliwie i rozumie. Znowu uciekam. Ale tylko pół godziny wcześniej. Po drodze przypominam sobie jeszcze jedną korzyść wyczytaną w sieci: Poprawi się twoje samopoczucie psychiczne, ponieważ poprzez skuteczne uwolnienie się od nałogu umocnisz swoje POCZUCIE WARTOŚCI. Gdy skutecznie zwalczysz obsesyjną potrzebę dostarczania sobie kolejnych porcji nikotyny, stopniowo ustąpi głód nikotynowy i staniesz się WOLNY. Jak ja bym chciała być wolna... Ten wewnętrzny niepokój mnie wykończy. "Przestań, bo zwariujesz, myślenie o papierosie cię zdominowało. Jesteś nudna, o niczym innym nie mówisz, nikt z tobą nie wytrzyma" - to znowu on... mój szatan. I jak tu odpowiedzialnie powiedzieć, że nie ma racji? IVA Wieczorny seans z laptopem poświęcam znowu na poszukiwanie dobrych rad. Na przykład takich: Jeżeli uda ci się rzucić palenie, stanie się to dla ciebie powodem do dumy i radości, a także zadowolenia z siebie. Będzie to świetny sposób, aby przekonać samą siebie, że jesteś: ODWAŻNA (Jasne, cóż to za odwaga, nie wciągać syfu w płuca przez prawie 72 godziny.) SILNA (Silna? Jakbym była silna, to by mnie to w ogóle nie ruszało. Jakbym była silna, to nie paliłabym 20 lat, wiedząc, że się truję.) ROZUMNA (jw.) MASZ KONTROLĘ NAD SWOIM POSTĘPOWANIEM (Kontrolę? Kontrolę nade mną to ma mój nikotynowy szatan...) POTRAFISZ DBAĆ O SIEBIE (Dbać to ja potrafię o wszystkich, o siebie najmniej.) DAJESZ DOBRY PRZYKŁAD INNYM (O! Może to przynajmniej mi się uda, moja córka nawet słowem nie nawiązała do porannej awantury, robi mi herbatę, przyszła się przytulić, powiedziała, że dzielna jestem.) Zastanawiam się cały czas, skąd ten ból. I co mnie właściwie boli? Po dłuższej chwili już wiem - mięśnie mnie bolą, stawy mnie bolą, głowa mnie boli, nogi nie chcą nosić... Sama rozpacz. W sieci trafiam na mieszankę detoksykującą - miesza się różne zioła, parzy w garnku, wlewa do wanny, potem okręca się w koc i poci. Podobno można wypocić nawet 70 procent toksyn. Tylko, że ja nie mam wanny... Ale to jakiś pomysł. Mąż natychmiast jedzie do apteki całodobowej po zioła, córka zabiera się za ich parzenie. Moczę prześcieradło w tych ziołach, okręcam się. Faktycznie, to napotne. Zasypiam tak okręcona.